Poznański Klub Tengukai po raz kolejny zaprosił nas na taikaiturniej, w tym roku odbywający się 7 i 8 października. Rozgrywany miał być w dwóch konkurencjach: drużynowej i indywidualnej. Ponieważ nie mamy jeszcze wystarczająco licznego strzelającego składu by wysłać trzy osoby, startowaliśmy tylko w konkurencji indywidualnej. Choć przez moment był pomysł zmontowania ekipy międzyklubowej, zebrania pojedynczych osób z innych mniejszych klubów. Niestety, chętnych zabrakło. Cóż, pozostaje start solo – jakby nie było, w czerwcu solowe polowanie na yōkaieogólna nazwa stworów z japońskich legend przyniosło nie najgorszy rezultat. Zatem pakujemy sprzęt, nie zapominamy o kimonie o które w ostatniej chwili poproszono i jedziemy do stolicy Wielkopolski!
Ostatecznie zebrało się 25 osób z 6 klubów: Kraków, Łódź, Warszawa, Poznań oraz jednoosobowe reprezentacje Wrocławia i Katowic. Hmm… czyli plan stworzenia międzyklubowego zespołu prawie się udał, bo Dolny i Górny Śląsk strzelały razem (choć poza rankingiem zespołowym – a szkoda). Plus doszło do małych krakowsko-łódzkich rotacji. W każdym razie, oficjalnie wystartowało 7 drużyn.
Pierwszy dzień, będący eliminacjami do finałów drużynowych i indywidualnych, przyniósł trochę niespodzianek. Cóż, nie będzie zaskoczeniem, że sporo osób na zwycięzców obstawiało warszawską drużynę Tametomo Heki. Zaskoczeniem może być, że wcale nie dostali się do finału z pierwszego miejsca. Owszem, dostali się, z 12 punktami. Podobnie jak zrobiły to dziewczyny z łódzkiego Ayame – z tą różnicą, że z 18 punktami. Dalsi finaliści do Tametomo Shōmen z 8 punktami i gospodarze z 6 punktami. I tu z kronikarskiego obowiązku muszę dodać, że skład śląskich rōninów wystrzelał 9 punktów, czyli też powinniśmy walczyć w finale – niestety, procedury nie dopuszczają dwuosobowych drużyn. Wybrano też 15 osób do turnieju indywidualnego następnego dnia. Zaś jakby spojrzeć na stopnie, to najlepiej poszło shodanomposiadacze pierwszego stopnia dan, łącznie zdobyli 20 punktów, co wystarczyłoby na obsadzenie całego podium. Jednak podium jeszcze nie było, a jak głosi jedna z myśli towarzyszących kyūdō, która wykaligrafowana patronowała całym zawodom z kamizyhonorowe miejsce w dojo: issha zetsumei (一射絶命) – jeden strzał, jedno życie. Każdy strzał należy traktować jako ten jedyny. Te poprzednie już przeminęły i nie mają znaczenia. A kolejnych może nie być.
Po zakończeniu części turniejowej, przeszliśmy do warsztatów. Udzielono kilku porad na temat kaifaza pełnego napięcia łuku, tenouchitechnika trzymania łuku oraz wyszło na jaw po co właściwie były te kimona. Ich posiadacze mieli następnego dnia otworzyć zawody pokazem mochi mato shareceremonialne strzelanie, w którym każdy łucznik strzela do swojej tarczy. Więc aby całość przebiegła bez problemów, trzeba było jeszcze kilku ćwiczeń z hadanugiściągnie rękawa kimona/hadairezakładanie rękawa kimona i tasuki sabakipodwiązywanie rękawów kimona tasiemką tasuki. Choć nie jest tak źle, niektórzy z kimonistów zostali rano z łapanki wzięci do roli kaizoeasystent łucznika podczas yawatashiuroczyste strzelanie otwierające imprezę.
Issha zetsumei. I w istocie, jeżeli między dwoma strzałami mija całe życie, to ile żyć upłynie między dwoma dniami turnieju? Widać wystarczająco dużo, by odmienić turniej. Hekowcy wzięli się za siebie i na 24 strzały trafili 11, gwarantując sobie zwycięstwo. Drugie miejsce wywalczyła druga drużyna z Tametomo, z wynikiem 9 trafień. Na trzecim miejscu Tengukai z pięcioma punktami. Ayame nie udało się wywalczyć miejsca na podium, choć na pewno ich występ w turnieju zostanie zapamiętany.
Część indywidualna rozpoczęła się od kolejnej rundy eliminacyjnej. Zasada była prosta: cztery strzały, trzeba trafić przynajmniej raz. I na tym zadaniu polegli najlepsi z dnia poprzedniego. Do ścisłego finału dostało się 10 osób i jeszcze w ostatniej z czterech dwustrzałowych rund wyniki nie były pewne. Potrzebna była nawet dogrywka o trzecie miejsce. Ostatecznie, zwyciężył Bogdan Mytnik z Tametomo Heki, drugie miejsce przypadło Blance Tomaszewskiej z Tengukai, trzecie miejsce to Krzysztof Haczek z Tametomo Heki. Jeszcze pamiątkowe zdjęcie na koniec i rozjechaliśmy się do domów. Wracamy za rok – przy odrobinie szczęścia z pełną drużyną i z tą jedną strzałą na cztery w tarczy. Choć i bez tego turniej był udany.
w ciszy zawodów
mistrzowie startu spadli
tengu się wznoszą