Letnia Szkoła Kyudo 2023

Sierpień za połową, wakacje prawie minęły, lato ma dodatkowe tygodnie, ale też się kończy. Najwyższa pora rozliczyć się z tegoroczną edycją Letniej Szkoły Kyudo, która odbyła się od 13 do 16 lipca w Turawie.

Dzień 0: 12 lipca 2023, środa

Wygonili mnie spod sali, gdy zgłosiłem się do pomocy w przygotowywaniu kyudojo. Że niby pogoda niewłaściwa, a wszystko jest już ogarnięte. Nie, to nie.

Jednak na tym nie można zakończyć dnia, bo coś trzeba było z wolnym czasem zrobić, a i głupio by było po prostu zostać pod salą do rana. I tu następuje rewolucyjna zmiana, bo po dwóch edycjach LSK spędzonych w opolskim schronisku, przenieśliśmy się do turawskiego ośrodka Strażak, co by było jeszcze bardziej wakacyjnie.

Dzień 1: 13 lipca 2023, czwartek

Rok temu wydarzenie dedykowane było osobom początkującym, przystępującym do egzaminów na niższe dany. W tym roku wprost przeciwnie, zajęcia skierowane były do grupy zaawansowanej. Oczywiście, mając dostępny zakres mudan [brak stopnia dan] yondan [czwarty dan] , „zaawansowany” to tak mniej więcej drugi, trzeci dan, może pierwszy jak się ktoś postara. Co ważne, część z tych osób miała w tym roku podchodzić do pierwszego od lat egzaminu „na żywo” na stopnie od 3. dana w górę, stąd i temu miało być poświęcone wydarzenie.

Istniejąca w zeszłym roku grupa sempaiska [sempai – starszy/bardziej doświadczony kolega/koleżanka] dalej funkcjonowała. Tym razem nie wspierała pozostałych uczestników, bo byli na mniej więcej tym samym poziomie, ale pobierali nauki, które będą mogli przekazać u siebie w klubach. Przynajmniej teoretycznie.

Ostatnia zmiana: przez różne zawirowania z Urzędem Miejskim, remonty i tego typu sprawy, dojo przekręcono o 180 stopni.

I zanim przejdziemy do planu wydarzeń, trzeba jeszcze wspomnieć gościa specjalnego, którym był kyoshi [tytuł instruktorski] rokudan [szósty dan] Shigeyasu Kameo, który dał się już poznać podczas majowego seminarium w Poznaniu (z którego relacji nie ma, bo nie mieliśmy tam swoich ludzi), oraz tydzień po LSK da się poznać jako sędzia na pruszkowskim turnieju.

Zajęcia rozpoczęliśmy od yawatashi [ceremonia otwierająca, w której występuje jeden strzelec: ite i asystenci: kaizoe] . Ite: Stefan, daiichi kaizoe: Helena, daini kaizoe: Janusz. Co ważne, ten pokaz nie odbył się tylko dlatego, że to jedna z tych ceremonii od których wypada zacząć. Działo się to także dlatego, by się uczyć. A było trochę komentarzy senseia, zaczynając od „Jeżeli wiecie, że zaraz będziecie dawać pokaz, to czemu zajęło wam tak dużo czasu przygotowanie się?”, przez „Czy jesteście pewni, że to właściwy typ mato na tę okazję?”. Plus cała masa informacji o synchronizacji między uczestnikami ceremonii, poprawności wykonywania ruchów, trzymania właściwej postawy itp.

Przyszła pora, by pokazać senseiowi jaki poziom reprezentujemy. Wszyscy po kolei wykonali taihai [podstawowa forma strzelania zespołowego] . Dla utrudnienia, prawie wszyscy byli w kimonach, więc dochodziły elementy manipulacji rękawami czy tasiemkami. Oj, miały się nam dać we znaki te kimona przy tej pogodzie.

Po pierwszych strzelaniach nastąpiła przerwa, a po przerwie kontrola uniformów. Wszystko zgodnie z myślą:

Niewłaściwy strój zwraca uwagę i trudno się z tej impresji podnieść.

I mówiąc niewłaściwy strój, nie chodzi o jakieś oczywiste wpadki, jak czerwona hakama do zielonych, trójpalczastych tabi. Jak zwykle, chodzi o detale, o doprostowanie wszystkich kantów, dokręcenie wszystkich węzłów, zostawienie luzów w odpowiednich miejscach itp. I tu nastąpiło bardzo podstępne ćwiczenie. Podzielono nas na pary i w ramach tej pary należało partnerowi pomóc doprowadzić się do porządku. Gdy już wszyscy skończyli, nastąpił konkurs na miss i mistera hakamy, ale uwaga: można było zgłosić wyłącznie drugą osobę z pary. Jest znacząca różnica między myśleniem „chyba wyglądam dobrze, najwyżej się zbłaźnię w tym konkursie”, a „chyba wygląda dobrze, najwyżej się zbłaźni w tym konkursie”. Ok, tak naprawdę nie był to konkurs, a okazja do selekcji osób, które zostaną poddane szczegółowej ocenie. Zgłoszonych kandydatów i kandydatki oceniono zgodnie z odpowiednimi wytycznymi, skorygowano co trzeba, nauczono nas lepszego węzła na hakamie i przeszliśmy do kolejnego etapu: ocena sprzętu. Na podobnej zasadzie, w parach trzeba było znaleźć wszystkie krzywizny, farfocle, zarysowania, obdarcia i inne niedoskonałości na łuku, a potem te najlepsze zgłosić. Ponownie, nie chodził o to, by faktycznie znaleźć najlepszy sprzęt, ale by na kilku sztukach sprzętu pokazać na jak drobne detale trzeba zwracać uwagę, by nie wpłynęły negatywnie na strzelanie. Np. była cała sekcja o tym jak można za pomocą wiertarki poprawić hazu [nasadka, na którą zakłada się cięciwę] .

Po przerwie obiadowej (pierogi, każdy przyniósł swoje z domu, gdyby ktoś pytał) rozłożyliśmy na części pierwsze kihontai [„cała reszta” poza samym strzelaniem] i jego osiem podstaw. Nie mylić z ośmioma podstawowymi ruchami. A już na pewno nie mylić z ośmioma fazami strzelania, czyli hassetsu, choć tu się kilka rzeczy powtarza. O co więc chodzi:

  1. Wyuczona poprawność ruchów
  2. Trzymaj dozukuri [stabilność postawy]
  3. Właściwa praca wzrokiem
  4. Właściwie oddychanie
  5. Biodra są centrum
  6. Zanshin [pauza po każdym ruchu]
  7. Właściwa czasoprzestrzeń
  8. Płynność ruchów

Gdy to już opanowaliśmy, a raczej gdy zdaliśmy sobie sprawę jaki ogrom jest tu do opanowania, zostaliśmy podzieleni na grupy. Sempaiowe poszli z senseiem, a reszta miała kilka serii swobodnego strzelania. Co więc się działu u sempaiów? Przygotowania do hitotsu mato sharei [ceremonialna forma, w której wszyscy łucznicy strzelają do jednego celu] . Zaczynając od pytania: co właściwie trzeba sprawdzić lub zrobić, nim przystąpi się do hitotsu mato sharei czy jakiejkolwiek formy sharei?

Więc mamy zjawisko kuraidori, sprawdzenia przestrzeni, rozeznania która linia gdzie jest, pod jakim kątem do drzwi jest kamiza [„wysokie miejsce”, centralny punkt kyudojo] itp. i można sobie oczywiście wejść na salę (chyba, że nie można), przedreptać całą procedurę i próbować zapamiętać jak najwięcej. Ale ile tak naprawdę trzeba wiedzieć? I kto musi wiedzieć? Przecież idziemy za omae [pierwsza osoba w grupie] , może wystarczy zdać się na niego? Ale czy omae jest w stanie dobrze zrobić kuraidori sam, nie wiedząc ile miejsca zajmie reszta grupy? A jak już o grupie, to przecież trzeba ich odpowiednio posortować. I sprawdzić, kto jest rissha, a kto zasha. I kto busha, a kto reisha. I kto jak daleko jest w stanie wyciągać nogi. Wszystko to pamiętając, że jest też bardzo subtelna różnica między „ile kroków robimy między honzą [honza – linia przygotowania do strzelania] a shai [linia strzelania] ?” a „jaki jest dystans w krokach między honzą a shai”? Od razu podam odpowiedź na oba pytania: to zależy.

Więc może zakończę tę część dementując krążące plotki. Tak, my tam nie tylko dyskutowaliśmy, zrobiliśmy w końcu to hitotsu mato.

A potem nastąpił pierwszy turniej. I to w niezwykłym formacie, bo zaczerpniętym aż z historii czy innego Genji monogatari. Podzielono nas na dwie drużyny, czerwoną i białą. Od razu dodam, że to podział z japońskiej historii (klany Heike i Genji), a nie naszej, bo u nas te kolory mogą mieć inne skojarzenia. Mato, znacznie większe niż standardowe, podzielono w pionie na dwa kolory, czerwony i biały. W jednym momencie strzelała jedna drużyna, mając do wyboru dwa cele – głównie dlatego, że były to duże drużyny, a przy jednym celu niektórzy mieliby do niego wyraźnie dalej. Każda strzała wbita w połowę koloru przeciwników liczyła się na plus. Strzała w połowie własnego koloru to był minus. Wygrywa drużyna o największej liczbie punktów po dwóch seriach. Wygrali czerwoni wynikiem 17 do 16.

Tu jeszcze komentarz do „znacznie większe niż standardowe”. Mato miało 54 cm średnicy, a zwykle ma 36 cm. Co oznacza 225% powierzchni standardowego mato, ale tylko pół z niego było obszarem w który trzeba było celować. Więc pole celu było tylko trochę większe, ale w innym kształcie i ze strefą punktów minusowych o tych samych wymiarach.

Dzień drugi: 14 lipca, piątek

Notatki otwiera kilka uwag od senseia natury przygotowawczej. Po pierwsze, opuszczając dojo, zawsze należy wziąć ze sobą rękawicę. Nawet, gdy sala najprawdopodobniej będzie bezpiecznym miejscem na jej zostawienie. Jest to jednak najtrudniejsza do zastąpienia część ekwipunku. A przynajmniej do natychmiastowego zastąpienia w sposób zapewniający odpowiedni komfort strzelania.

Po drugie, po przyjściu do dojo, najpierw przygotowuje się łuk, potem salę, a na koniec siebie. Niestety, te uwagi wyglądały na jedne z tych, których udziela się, gdy ktoś zrobił inaczej.

Z części właściwiej, dostaliśmy solidną porcję uwag jak usprawnić procedurę egzaminacyjną drobnymi detalami. Jak można nieco zaokrąglić drogę do wyjścia, jeżeli jest w niestandardowej pozycji. Jak nie opierać się na łuku. Jak zrobić idealne hirakiashi [obrót w pozycji klęczącej] . Czyli nie coś koniecznego do zdania, ale pomagającego w wizualnym odbiorze pokazu. Ok, jakieś hirakiashi do zdania jest potrzebne.

Zaś dla grupy sempaiskiej był to dzień mochi mato sharei [ceremonialna forma, w której każdy łucznik strzela do swojego celu] . Formy, której podstawowym aspektem jest wytrwałość. Znaczy, siedzimy. Dużo siedzimy… ups, pardon, półsiedzimy. Kiza to wszak półsiad. Dano nam przywilej zdecydowania w ramach grup, który z trzech wariantów czasowych wybierzemy. Jest kilka momentów, w których kolejna osoba może wstać z półsiadu. Może to być niemal od razu, gdy osoba poprzedzająca wstanie i odłoży dłoń na biodro. Można poczekać aż poprzednik zacznie podnosić łuk do strzału. Albo może poczekać jeszcze chwilę, aż poprzednik strzeli, wycofa się na honzę i tam siądzie. Ten trzeci wariant, najdłuższy, najbardziej przypomina to, co znamy ze szkoły Honda. Mieliśmy akurat w grupie kilka osób znających Hondę, więc zróbmy ten wariant na zasadzie podobieństwa… cóż, co łatwe dla umysłu nie zawsze jest łatwe dla ciała.

Uwagi po sempaiskim pokazie dotyczyły m.in. niewidocznych zdolności przywódczych omae, podnoszenia i opuszczania podłogi zamiast ciała czy wskazówek, kiedy zbyt idealne wykonanie ceremoniału przez jedną osobę może źle wypaść na tle reszty grupy. W tych ceremonialnych formach jednak chodzi o grupę jeszcze bardziej niż w turniejowo/egzaminacyjnych.

Koniec kyudo, pora zjeść sushi i przenieść się do Opola, by tam zwiedzić Muzeum Wsi Opolskiej. W jednej trzeciej wycieczki okazało się, że mamy już mało czasu, więc pogoniono nas do kościoła i do szkoły (wcześniej uruchamiając dla nas młyn). Potem posiłek w pobliskiej karczmie i powrót do Strażaka na nocne kyudojinów rozmowy.

Dzień trzeci: 15 lipca, sobota

Zaczęliśmy od pamiątkowej fotografii, bo później mogło nie być na nią czasu. Następnie dwuosobowe hitotsu mato sharei.

Część wykładowa poświęcona była trzem zagadnieniom, przynajmniej taka była zapowiedź:

  1. Yazuka, czyli długość strzały, albo dlaczego zbyt długa strzała może źle świadczyć o łuczniku. Tu ważne przypomnienie: zbyt krótka może się skończyć w paskudny sposób. Właściwie, o to się wszystko rozbija – o pewność naciągania łuku, jak wiemy, że robimy to dobrze, i co ważne, robimy to dobrze, to nie trzeba mieć 10 cm zapasu… tu przewracam notatnik na kolejną stronę, potem na jeszcze kolejną i nie znajduję nic co by było wyraźnym przejściem do punktu drugiego.

Jest za to mnóstwo rysunków, propozycji dziwacznych ćwiczeń jak naciąganie łuku gdy ktoś nam jednocześnie przeszkadza ten łuk naciągać, porównanie ludzi do mebli z IKEI, jakieś trójkąty, szerszenie czy gzy (wleciał nam na salę, robił zamieszanie, to go zanotowałem, żeby miał nauczkę), Q&A postaci: „Kiedy wymienić łuk na mocniejszy?” – „Nie ma takiej potrzeby”, drzwi o podwójnych zawiasach, katapult, ponumerowane stawy… słowem, było mnóstwo informacji. Których najpewniej nie da się przyswoić od razu. Na szczęście, dużo nowego materiału od kyudo nie powstaje, więc kolejne lata nauki możemy poświęcić na już istniejące detale.

Dla rozrywki, zrobiliśmy ćwiczenie, że strzelamy i krzyczymy. Tradycyjnie, nie wszyscy krzyczeli. Co może być niegłupim nawykiem na egzaminy.

I w końcu nastąpiło coś, co do notatek przeszło jako „Lekcja anatomii doktora Kameo”. Ekipa niesempaiowa mogła sobie postrzelać, ale sempaiowe mieli inne zadanie. Część z nich miała podpowiadać strzelającym. Druga część miała się trzymać senseia i obserwować jak ten rozkłada na czynniki pierwsze strzelanie osób, które ustawiły się do pierwszego mato. I właśnie to zebranie sempaiów przywiodło na myśl ten obraz.

Co wniknęło z tej autopsji? Że dłoń w rękawicy ma być zrelaksowana. Na treningach i seminariach nie wypada mieć oznaczonych strzał. Adepta iaido zawsze się w adepcie kyudo rozpozna. Łuk trzymany prosto ma mniejsze prawdopodobieństwo bycia łukiem, którym zbierze się w twarz – nie pamiętam o co dokładnie chodziło, ale to wygląda na instrukcję BHP, a BHP zawsze dobrze przypomnieć.

Gdzieś w połowie zamieniono sempaiów miejscami, obserwatorzy poszli pomagać, a pomagacze przyszli obserwować. Na koniec zaś każdy z nich też mógł strzelić pod okiem senseia i otrzymać komentarze odnośnie poprawy techniki.

To jednak nie koniec zamian. Następnie to sempaie mieli wykonać taihai, a reszta uczestników miała ocenić, czy byłby z tego zdany egzamin czy nie. I nieco wyższy poziom: sensei Kameo wykonał procedurę egzaminacyjną na 7. dan, a my mieliśmy zastanowić się czy byłby z tego zdany egzamin. I tak upłynął kolejny dzień. Na obiad przynieśliśmy sobie pizzę.

Dzień czwarty: 16 lipca, niedziela

Mieliśmy tylko chwilę pod okiem senseia, bo z czasami odlotów samolotów trudno dyskutować, zwłaszcza gdy trzeba na nie jechać do sąsiedniego województwa.

Na początek yawatashi, skład ten sam co dnia pierwszego, ale z zamienionymi kaizoe. Po kilku komentarzach odnośnie ceremonii, przyszła pora pokazać czego się nauczyliśmy. Więc wszyscy przechodzą przez taihai, poza sempaiami, którzy mieli zrobić mochi mato. Wśród komentarzy senseia pojawił się temat ukłonów, więc to one stały się kolejnym ćwiczeniem, a nabrało ono metafizycznych aspektów. Prosta sprawa, omae wchodzi do shajo [przestrzeń z której się strzela] i kłania się po swojemu. Następna osoba wchodzi za nim, potem kolejna, każda z ukłonem itp. Omae idzie od razu do wyjścia, tam się kłania i wychodzi, za nim reszta. Myślicie sobie, że trudność polega na tym, że robi się tłoczno na wyjściu. To też, ale prawdziwe wyzwanie polegało na tym, że nie wchodziliśmy w pięć osób. Wchodziliśmy wszyscy. Co znaczy, że omae zdażył wyjść nim wszyscy weszli. I jak te gwiazdy, których światło dociera do nas miliony lat po tym, jak same gwiazdy zgasły, tak i my podążaliśmy według tempa, czyli oddechu omae, który opuścił już shajo, a może i czeka na końcu kolejki, by znów wejść. To ten aspekt metafizyczny. A przynajmniej byłby, gdyby udało się zachować to tempo, ale w pewnym momencie ta kyudo-konga zdawała się raczej marszem pogrzebowy. Tylko stroje nie te, bo mogliśmy tego dnia nie ubierać kimon.

Następnym tematem było chodzenie, wstawanie, ruszanie, manipulacje zanshinem i nagle czas się skończył. Sensei Kameo musiał nas opuścić, my mieliśmy jeszcze trochę czasu na strzelanie. Tu wchodzi drugi turniej. Znów dwie drużyny. Strzelamy do wielkiego mato, które nawet miało podziały na punkty. Ale robimy to w rytmie ogasawatowego momoteshiki, czyli między strzałami kolejnych osób powinien być dokładnie jeden oddech odstępu. Nawet miała być osobna nagroda za poprawne tempo. Mimo prób, drużynom nie udało się nadać nazw, więc nazwijmy je Drużyną Pierwszą i Drużyną Drugą. Drużyna Pierwsza w kolejnych rundach zdobyła 28, 52 i 62 punkty, łącznie uzyskując 142 punkty (przypomnę: punkt, nie trafienia). Drużyna Druga to 72, 53 i 80, w sumie 205 punktów. Za to w kategorii tempo (zwanej też kategorią „Jaka to melodia?”) wygrała Drużyna Pierwsza. I na tym pora zakończyć Letnią Szkołę Kyudo 2023.

lato w Turawie

w drodze na egzaminy

niedzielą wiercą

Więcej czytania:

https://kyudo-ayame.pl/letnia-szkola-kyudo-23/

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *