Wrocławskie Stowarzyszenie Kyudo obchodzi w tym roku dziesięciolecie istnienia. Nie byle jaka to okazja, więc jak mogliśmy odmówić zaproszeniu na wspólne świętowanie? Nasza niewielka, bo jednoosobowa reprezentacja wsiadła w pociąg, wysiadła we Wrocławiu, tam kolejna przesiadka w autobus i tak oto wczesnym popołudniem, w piątek 22 czerwca, znalazła się w Sobótce.
Część kyudowa miała się rozpocząć dopiero dnia następnego, ale już na wieczór zaplanowano coś specjalnego – wyprawę na najlepszą górę Fudżi jaką udało się znaleźć w okolicy. Padło na Ślężę. Nie był to jednak zwykły spacerek. Raz, było to wieczorne zdobywanie szczytu. Dwa, było to też drużynowe polowanie na yōkaie – duchy i demony z japońskich mitów i legend. Dla żyjących bardziej dniem współczesnym: takie Pokemon Go!, ale bez komórek. Co się na szlaku nie działo!? Fałszywe yōkaie (część podłożona przez organizatorów, część przez złośliwego sabotażystę), kappy łażące po drzewach, tanuki zakopane w liściach, a nawet zamknięte schroniska. Nie wszystkim udało się dotrzeć na szczyt przed zmrokiem, choć niektórzy twierdzą, że to celowa strategia – duchy wszak chętniej opuszczają kryjówki nocą. A nawet ci, którzy dotarli na szczyt w ostatnich promieniach dnia mieli przed sobą nocną wędrówkę w dół, przy świetle latarek i pojedynczych świetlików oraz przy akompaniamencie pieśni zmierzających na górę starożytnych Słowian.
Sobotę rozpoczęliśmy warsztatami z senseiem Diethardem Leopoldem (Kyoshi 6 dan) i jego asystentką Minori Zemann (4 dan). Zgodnie z wierszem chińskiego poety (którego nie udało się ustalić) podlewanie trawy to fajna sprawa, zatem i nasz taihaiforma zespołowego strzelania taki powinien być. W tym duchu rozpoczęliśmy ćwiczenia, zastanawiając się przy tym co nam w kyudo sprawia najwięcej radości. Ponoć szczęśliwe myśli poprawiły wizualną stronę taihaiu, jednak patrząc z punktu widzenia uczestnika powiem, że kizapozycja klęcząca boli tak samo. Dużą część warsztatów odbyła się w podziale na grupy: Diethard z posiadaczami danów, Minori z grupą mudanosoba bez stopnia dan. Te ćwiczenia, zarówno z techniki jak i shareiceremoniał towarzyszący strzelaniu były ostatnią szansą na wprowadzenie poprawek przed głównym wydarzeniem: Memoriałem Tomka Czujowskiego.
W szranki stanęło 35 uczestników, każdy do wystrzelenia miał 12 strzał. Gdy to uczyniliśmy, zapadła decyzja: do finału dostaną się wszyscy, którzy trafili przynajmniej 6 razy. Takich osób było 8, choć z statystyczno-kronikarskiego obowiązku trzeba nadmienić, że zabrakło w tej grupie reprezentantów stopnia shodanpierwszy dan. W finalne podmieniono klasyczne mato na wachlarze – być może niektórym ręka zadrżała, gdy pomyśleli o niszczeniu tak pięknego przedmiotu, ale byli i tacy co niezważając na wartości estetyczne, dziurawili cel ile się da. Finał wyłonił pierwsze i drugie miejsce, natomiast miejsce trzecie wymagało dodatkowego rozstrzygnięcia. Do dogrywki stanęły cztery osoby, wynik rozstrzygnął się już po pierwszej serii. Ostatecznie, zwycięzcą został Krzysztof Haczek, drugie miejsce przypadło Krzysztofowi Szafranowi, a trzecie Bogdanowi Mytnikowi – wszyscy trzej w warszawskiego Klubu Kyudo Tametomo. Jednak prawdziwe zawody dopiero się rozpoczęły, bo nagrodą były drzewka bonsai – kto z tej trójki okaże się lepszym ogrodnikiem? Czas pokaże.
Ukoronowaniem dnia była wspólna kolacja, połączona z degustacją win z lokalnej winiarni. Po wykładzie o gazie świetlnym, zwyczajach rzymskich legionistów, zarazach sprowadzonych do Europy przez Krzysztofa Kolumnba oraz regulacjach Unii Europejskiej, przystąpiliśmy do drugiej części yōkaiowych łowów, tym razem dla tych, którzy zamiast próbować swoich sił na zboczach gór woleli próbować ich rozkładając strzelnicę. Ostatecznie, podsumowując punkty wsztkich drużyn, nasza reprezentacja wywalczyła drugie miejsce.
Niedzielny trening to ponownie zajęcia w grupach, choć tym razem były trzy grupy: mudanowie z senseiem Diethardem, panie w kimonach z Minori oraz reszta posiadaczy stopni dan ćwicząca pod własnym nadzorem. Odbył się też pokaz hitotsu mato shareiceremonialne strzelanie z jednym celem, przeważnie w trzyosobowej grupie, a część ćwiczących mogła spróbować sił z formie mochi mato shareiceremonialne strzelanie w grupie, podczas którego każdy łucznik ma swoją tarczę. Po przerwie odbyła się sesja wykładów, otworzył ją sensei Diethard od tematu: pytanie Czy chcemy wykład?
w kontekście kultury japońskiej. Potem kolejny wykład tego samego prelegenta na temat rozkładu sił w tenouchisposób chwytania łuku, wrażeniu niekompletności, oraz dwóch podejściach do kyudo: samurajskim i współczesnym. Na koniec wykład Janusza Surmy o tym jak nie postradać zdrowia, zwłaszcza w domenie stawów kolanowych. Recepta okazała się prosta: więcej ćwiczeń! Zwłaszcza w stylu Ogasawara.
Gdy przyszedł czas, a zdjęcie pamiątkowe zostało wykonane (w stosownej liczbie kopii), rozmontowaliśmy strzelnicę, włożyliśmy sprzęt do samochodów i rozjechaliśmy się w różne strony Polski. I już czekamy na kolejne spotkanie w Sobótce.
po co znów chwytasz
rękawicę, strzały, łuk?
czy to jest radość?