Hondowy tryptyk: Toki i O

Próbowałem już dwa razy w tym roku, pora na jeszcze jedno podejście, mimo spalenia kawału tytułem. Bo reprezentacja polskiej ekipy hondowej znów wyruszyła w daleką podróż, by uciec od polskiej jesieni, a i nieco przy tym postrzelać. Ponownie naszym celem było wyspiarskie cesarstwo, znane m.in. z herbaty, by tam w niewielkim dojo ćwiczyć wspólnie m.in. z ekipą z angielskiego White Rose Kyudojo. A nazwa miejscowości, w której trenowaliśmy, zaczyna się na “Toki…”. I jak, tym razem pomyśleliście, że mówię o Japonii i o Tokio? Jeżeli tak, to wiedzcie, że daliście się nabrać, bo chodzi o Japonię i Toki w prefekturze Gifu. Jeżeli nie, to wiedzcie, że daliście się nabrać na podwójny blef, bo z Toki udaliśmy się do Tokio.

Zacznijmy od kilku podstaw: 

Dlaczego? Powodem były obchody setnej rocznicy założenia Seikyukai, czyli organizacji opiekującej się spuścizną po nauczaniach Toshizane Hondy, twórcy szkoły Honda. Kiedy Toshizane Honda zmarł w 1917 roku, jego wnuk, Toshitoka, miał tylko 17 lat i organizacja, która miał w przyszłości stać się Seikyukai, zajęła się wdrożeniem go w arkana sztuki. W 1923 można było już formalnie przekazać tytuł soke, (czyli “głowy” danej szkoły) Toshitoce. Tu posiłkuję się transkryptem wykładu, który obecny soke, Toshinaga Honda, wygłosił w Tokio, ale biorąc pod uwagę motto bloga Gengetsu: “ja Was tu kyudo uczyć nie będę”, nie chce mi się rozstrzygać tych wszystkich zawiłości, dlaczego świętujemy założenie w 1923, skoro wtedy rozwiązano, a ponownie zawiązano 2 lata później. Może wśród rzeczy, które szkoła Honda robi inaczej, jest też liczenie upływu czasu?

Kiedy? Seminarium w Toki adresowane dla europejskiej ekipy trwało od 24 do 26 października, potem 28 i 29 były obchody 100-lecia w Tokio, a 30 dalej coś się działo, ale już mniej formalnie. I oczywiście, jak już się ktoś wybiera tak daleko, to nie robi tego na niecały tydzień, więc indywidualnie dla każdego uczestnika był to dłuższy czas.

Gdzie? Toki w prefekturze Gifu, zagłębie japońskiego gliniarstwa i ceramiki. A konkretniej Genbunkan dojo przy świątyni Kujiri.

Kto? W Toki były to cztery osoby z polskiej ekipy hondowej, reprezentanci Warszawy, Łodzi, Wrocławia i Katowic, do tego europejska ekipa hondowa (m.in. White Rose Kyudojo) i kilku najwyższej klasy nauczycieli szkoły Honda, shihanowie [główni nauczyciele] i shihandaiowie [nieco niżej niż shihan] , z których część już znaliśmy m.in. z I Europejskiego Seminarium Honda Ryu. Nie zanotowałem i nie zapamiętałem wszystkich nazwisk. Do części obchodów w Tokio dołączył jeszcze soke oraz cała masa adeptów szkoły z całej Japonii.

Jak? O tym poniżej.

24 października, wtorek, Toki

Dojo udało się znaleźć bez większego problemu, co nie zawsze jest takie oczywiste w Japonii, nawet gdy ma się adres. Co więcej, nawet gdy ma się adres i szuka się czegoś taki wielkiego jak kyudojo. Tu akurat dojo było dobrze widoczne. Gorzej z szatnią, do której trzeba było udać się z przewodnikiem, który przeprowadzi zawiłymi ścieżkami, schodami i niebezpieczną trasą bezpośrednio za matobą [zadaszenie, pod którym znajdują się tarcze] . A po jednej takiej wyprawie samemu można było służyć za przewodnika wszystkim kolejnym przybyłym.

Dzień pierwszy poświęcony był głównie technice strzelania, co za tym idzie, mogliśmy pojawić się w keikogi [„zwykły” strój treningowy, choć w Hondzie zwykłe jest kimono… to skomplikowane] zamiast w kimonach. Co nie znaczy, że nie ćwiczyliśmy bardziej formalnych układów strzeleckich, chociażby po to, by przypomnieć, że to jest Honda, tu wszystko robimy inaczej. Wyszło jednak na to, że część z tych robionych inaczej rzeczy ma sens. Weźmy takie dłonie, których nie trzyma się na biodrach, a nieco niżej i bardziej z przodu. Gdzie dokładnie? Otóż dłonie układa się tam, skąd nie trzeba będzie ich ruszać zbyt często. Ani schodząc do kizy [pozycja półsiedząca] , ani sprawdzając strzały przed założeniem.

Gdzieś w przerwach usłyszeliśmy opowieści o hełmie przestrzelonym w wyniku tego, że właściciel hełmu niebacznie powiedział: “patrzcie jakie te samurajskie hełmy były solidne, na pewno nie dało się ich przestrzelić”, obejrzeliśmy wiszący w świątyni trzydziestokilogramowy łuk (naciąg, nie waga) oraz o technikach konserwacyjnych rękawic, wśród nich takich, które albo rękawicę naprawią, albo zepsują do końca.

Zaś lunch trzeba było zorganizować sobie we własnym zakresie. Kto nie przyniósł, ten musiał siedzieć głodny, albo wybrać się na miasto na polowanie. Na szczęście, wystarczyło pójść do pobliskiego kombini. Kto wie, co to kombini, ten wie co to oznacza, a kto nie wie, to niech wie, że dawało to wystarczająco dużo opcji, by być zadowolonym z posiłku. I co ważne, to Japonia, paradowanie w keikogi i hakamie nie budziło prawie żadnego zainteresowania… ale w sumie, niektórzy tak przemieszczali się po mieście podczas seminarium w Poznaniu, a i swego czasu pruszkowski Lidl został odwiedzony przez grupę umundurowanych kyudojinów.

25 października, środa, Toki

Dzień drugi miał być bardziej poświęcony ceremoniałem, zwłaszcza ryakushiki. Nie wchodząc w detale, jest to szybka forma, bez nieustannego łażenia tam i z powrotem, może być też wykonywana bez kimonowych manewrów. Szybka forma została wybrana dlatego, że wkrótce czeka nas ryakushiki w wykonaniu kilkudziesięciu osób. A te bardziej skomplikowane formy to i kilkanaście minut potrafią potrwać. Co też ważne, na tym kilkudziesięcioosobowym ryakushiki będziemy, jakby nie było, reprezentować europejskie kyudo. Więc by tym bardziej zwiększyć szansę pomyślne wykonanie, postanowiliśmy zużyć cały dostępny nam zapas shitsu [pewna kategoria błędów] już teraz. I tak po pierwszych czterech grupach, w trzech spadła strzała. Więcej, strzała zawsze spadała drugiej osobie. I jestem gotów zaryzykować stwierdzenie, że była to zawsze pierwsza strzała. Nie umawialiśmy się na takie działania, może w tym objawiła się podświadomie europejska szkołą kyudo… albo europejska szkoła shitsu. Jest w tym pewien sens. Nie na pierwszej pozycji, gdzie jest się bardziej widocznym, nie na ostatniej, gdzie reszta zespołu nie będzie mieć oglądu na sytuację. I nie druga strzała, gdzie można rozczarować po udanej pierwszej. Dlatego nie rozumiem, dlaczego niektórzy woleli zrywać cięciwy i rzucać łukami.

Spośród udzielonych nam uwag, najważniejsza była ta o kontekście. Czasami pewne reguły obowiązują tylko w konkretnych okolicznościach. Najbardziej oczywisty przypadek do położenie kamizy, decydującej w którą stronę się kłaniamy, nie można odruchowo robić tego jak u siebie w dojo. Czasami też nie kłaniamy się do kamizy, nawet jak kamiza formalnie jest. Bywa i tak, że uczymy się procedur w bardzo małym/dużym dojo i do tego dopasowuje się cały układ, a po zmianie miejsca trzeba mieć świadomość, że tamto niekoniecznie było podręcznikowym standardem.

Ważnym wydarzeniem drugiego dnia, które też nieco zdezorganizowało plan zajęć, była wizyta senseia Masahiko Tokudy. Nie wymieniałem innych nauczycieli, bo prawdę powiedziawszy, chyba nawet nie wyłapałem wszystkich nazwisk. Dla senseia Tokudy robię wyjątek, bo jego przybycie było czymś, na co wiele osób czekało. Przede wszystkim chodzi o osoby, które miały okazję ćwiczyć pod jego okiem. A że odwiedzał Londyn, to byli i tacy, co nie musieli jechać do Japonii po takie lekcje. Ale i reszta pewnie słyszała jakieś opowieści podczas swojej kyudowej kariery. Ba, nawet w tej relacji pojawiły się już pewne związane z nim historie. Więc by tak szybko naświetlić z kim mamy do czynienia: lat 95, najwyższy stopień w Heki-ryu, 7 dan ANKF, shihan w Honda-ryu. Przy takim gościu rzuciliśmy wszystko co robiliśmy, by po kolei, tachi [grupa łuczników wspólnie wykonująca ceremoniał] za tachi, pokazać swoje opanowanie hondowej techniki i potem wysłuchać komentarza senseia. Gdy to spotkanie dobiegło końca, wróciliśmy do wcześniejszego biegu wydarzeń, czyli ostatnich przygotowań do czwartku.

26 października, czwartek, Toki

Na co się przygotowywaliśmy? Ostatnim punktem programu w Toki była sesja egzaminacyjna. Po różnych przebojach i zmianach, komunikowanych nam przez ostatnie miesiące, podjęto decyzję, że sesja egzaminacyjna odbędzie się, dostępna będzie dla podchodzących do wszystkich stopni i przede wszystkim, dopuszczone zostaną osoby, które nie zdały w Londynie. Bez tej ostatniej decyzji byłby to bardzo kameralny egzamin. Znów przechodziliśmy przez formę kumitachi, czyli hondowy wariant mochi mato, czyli każdy strzela do swojego celu. Oficjalne wyniki nie zostały przedstawione zbiorczo, nie udało się wszystkich zapytać, ale wygląda na to, że statystyki były lepsze niż w czerwcu. Nie idealne, ale polska ekipa wzbogaciła się o dwa nowe stopnie shugaku [drugi stopień] .

Po egzaminach było jeszcze kilka serii strzelania, ale grupa zaczęła się już rozpraszać. Dzień był jeszcze młody i niektórzy chcieli jeszcze skorzystać z okazji by coś pozwiedzać.

27 października, piątek, gdzieś w drodze

Był to dzień na przejazd z Toki do Tokio. Można to było załatwić przez dojazd do Nagoi, a stamtąd łatwo już złapać pociąg do Tokio. Nawet dałoby się to załatwić w czwartek po egzaminie. Lub w sobotę rano, bo plan na sobotę ograniczał się do popołudnia. Kluczowe było to, że to był ten jeden dzień bez formalnego kyudo, więc nie będę go opisywał w kyudowej relacji.

28 października, sobota, Tokio

Sobotni plan składał się z dwóch punktów. Po pierwsze, wykłady w Bibliotece i Muzeum Hibiya. Pierwszy z nich, już wspomniany, wygłosił soke Toshinaga Honda, dotyczył początków Seikyukai, zestawionych z wielkim trzęsieniem ziemi, które nawiedziło region Kanto w 1923 roku. Drugi wykład, o krótkiej historii Seikyukai, wygłosił Yuichiro Iino, dyrektor zarządzający Seikyukai… prawdopodobnie wygłosił. Rzecz w tym, że wszystko było po japońsku. Dostaliśmy broszury z tłumaczeniem na angielski, i jest tam artykuł o takim tytule, ale już nie pamiętam ile faktycznie było wykładów. Na pewno Shigeru Tatara z Grupy Treningowej Senshindo wygłosił wykład o cechach charakterystycznych stylu Honda. Łącznie z rozważaniami, czy styl od początku stosował shomen uchiokoshi [podnoszenie łuku bezpośrednio przed sobą] , bo ktoś powiedział, że kiedyś widział jak Toshizane strzela shamen [shamen uchiokoshi – podnoszenie łuku z boku] , a ktoś inny kiedy indziej rozmawiał z nim na temat shomen. Przy czym oba ktosie zapewne były istotnymi osobistościami kyudo, więc temat może być faktycznie wart zgłębiania przez historyków. A dla osób, które nie rozumiały japońskiego, u których cytaty z artykułów oraz wywiadów nie wywoływały żadnych głębszych emocji, slajdy z prezentacji zawierały również ilustracje przedstawiające Gomi-Shichido-Zukai. Oczywiście, wyjaśnienie o co w tym chodzi dostarczono po japońsku. Tak, to też było przetłumaczone na angielski, ale przecież nie będę Was tu kyudo uczyć.

Podczas wykładu rozdano też dyplomy osobom, które zdobyły swoje stopnie podczas londyńskiej sesji egzaminacyjnej, lub w innych okolicznościach w przypadku japońskich adeptów.

Drugi punkt sobotniego programu to uroczysta kolacja czy tam inne wieczorne spotkanie. Czyli część bardziej rozrywkowa. Tu można by rzec oklepane, że co się dzieje w Imperialu, zostaje w Imperialu, ale prawda jest taka, że nie było mnie tam, nad spotkanie towarzyskie wybrałem polowanie na pudło – nie, to nic wspólnego z kyudo. W kyudo pudeł raczej nie chcemy, chyba że tak nazywamy podium.

29 października, niedziela, Tokio

Egzamin był okazją do pokazania indywidualnego postępu w kyudo. Ale teraz sprawa jest dużo poważniejsza, bo reprezentujemy całą Europę. W niedzielę obchody 100-lecia przeniosły się do tokijskiego Meiji-jingū, konkretniej do Shiseikan Dojo. Okazało się, że możliwość strzelania tam nie jest aż takim wyróżnieniem jak to sobie wyobrażałem, bo to jedno z miejsc, gdzie w Japonii odbywają się seminaria i egzaminy. Mimo wszystko, dojo robi wrażenie m.in. rozmiarem. Nie powiedziałem jednak jeszcze co tam się działo. Na początek, rytuały. Tu wchodzimy na śliski sprawozdawczo grunt, bo były to rzeczy, których mieliśmy nie fotografować i nie filmować. Kto wie, może embargo jest też na słowo pisane? Więc sporo ryzykując, zdradzę, że Meigen no Gi wykonał soke Toshinaga Honda, Hikime no Gi wykonał shihan Takehiko Sakamoto. Następnie było ijarei, kuriomae jarei i kumitachijarei w wykonaniu kolejnych najważniejszych nauczycieli szkoły.

I w końcu to, na co wszyscy czekali. Przerwa lunchowa. Podano bento i zieloną herbatę w kartonikach ze słomką. W końcu taka uroczystość wymaga odpowiedniej oprawy gastronomicznej.

I teraz to, o co wszyscy się stresowali, ryakushiki w wykonaniu pozostałych zgromadzonych osób. Prawie setka osób, z różnych środowisk, z różnym stopniem zaawansowania, mogła oddać dwa strzały. A wśród nich, wyróżnieni na liście uczestników poprzez zapis imion katakaną, europejscy członkiowie Seikyukai. Rozstawiono dziewięć mato, wchodziliśmy po trzy trzyosobowe grupy. Czasami dwuosobowe. I to był mniej więcej koniec. Wszyscy strzelili, nastąpiło uroczyste zakończenie imprezy i każdy poszedł w swoją stronę. Aha, gdzieś tam po drodze były pamiątkowe fotografie.

30 października, poniedziałek, Kuki

W poniedziałek fakultatywna wycieczka do Kuki w prefekturze Saitama, gdzie mieści się Senshindo-dojo, pierwsze dojo Seikyukai, założone w 1933 roku. Według pierwotnych planów, miała się tam odbyć niedługa sesja treningowa, która z czasem stała się dłuższą sesją treningową. I niby wiem mniej więcej co się działo, ale tak naprawdę nie dotarłem na miejsce przez różne zbiegi okoliczności i złych decyzji. Więc znów zasłonię się “co się wydarzyło w Senshindo-dojo, zostaje w Senshindo-dojo”. Chyba, że ktoś się tam czegoś nauczył, co jakby nie było, było głównym celem wizyty. To jak najbardziej dobrze wykorzystać i poza Senshindo-dojo.

Na tym skończyło się spotkanie na obcej ziemi. Ponownie rozproszyliśmy się po Japonii, jedni dopiero zaczynając swoją wyprawę, inni ogarniając już jak najsprawniej dostać się na lotnisko.

Epilog

I w ramach epilogu coś, co właściwie wydarzyło się wcześniej. Ostatnie lata przyniosły spory zator, jeżeli chodzi o egzaminy na trzeci dan, bo egzaminów na żywo nie przeprowadzano, a egzaminy wideo były przeznaczone wyłącznie dla zdających na pierwszy i drugi dan. Przełomem miała być sesja egzaminacyjna w Noisiel we Francji… na którą z różnych powodów, niekoniecznie wartych wspomnienia, nikt z naszego klubu się nie wybrał. Trochę to i dobrze, bo wyszło przez to więcej dni urlopowych do poświęcenia na Japonię, a skoro już się jest na miejscu, ma się łuk i nic lepszego do roboty, to czemuż by czegoś z tym nie zrobić. I tak oto 15 października, podczas prefekturalnej sesji egzaminacyjnej w Gifu, nasz klub wzbogacił się o posiadacza trzeciego dana. A że wiele więcej przy tej okazji się nie działo, żadnych seminariów, nawet ceremonii otwarcia nie było, to nie ma jak z tego zrobić osobnego wpisu. Więc dla porządku, na pierwszy dan zdało 14 na 29 osób (jeżeli przeczytałem właściwą kartkę), na drugi 9 na 18, na trzeci 5 na 15. Jakieś to wszystko inne od tego, do czego przyzwyczaiły nas europejskie egzaminy.

sesja jesienna
kai w odległej krainie
następne sto lat

grafika: Szkryflej

Więcej czytania:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *