Poprzedni wpis na blogu dotyczy wydarzeń, które miały miejsce w Turawie. Kto by pomyślał, że tak szybko do niej wrócimy… Podkreślę jednak, że zaskakujący jest tylko fakt, że żaden wpis nie dzieli tych dwóch wydarzeń, a nie to, że wracamy do Turawy. To już piąta edycja Letniej Szkoły Kyudo, została już na stałe wpisana w polski kyudowy kalendarz. Nawet to, że zajęcia prowadzi sensei Shigeyasu Kameo, jest już raczej oczekiwane. Zatem wybraliśmy się z ekipą z Gengetsu do Turawy, by między 24 a 27 lipca złapać ostatnie szkolenia przed egzaminami (a przynajmniej ci, którzy do różnorakich egzaminów podchodzą).
Czwartek, 24 lipca, dzień pierwszy
Z samolotami to już tak bywa, że nawet jak wylądują na czas, to wcale nie oznacza, że wyjdzie się z lotniska o planowanej porze. Co w tym kontekście oznacza, że choć uczestnicy zebrali się na hali w Turawie o wyznaczonym czasie, sensei dalej nie dotarł. Po skonsultowaniu tego zdalnymi kanałami komunikacji, zrobiliśmy rozgrzewkę, po której oddaliśmy dwie serie wolnych strzałów. Akurat wystarczyło.
I jak lepiej wykorzystać tak pięknie rozpoczęty trening, niż na egzamin? Formalnie klasyczny taihai [tu: podstawowy ceremoniał] , hitote gyosha [strzelanie dwoma strzałami] , jednak o tyle ważny, że nie tylko posłuży jako podstawa do opracowania planu szkolenia, ale też pomoże nam rozpoznać na koniec czy w ciągu tych czterech dni udało się osiągnąć postęp. I co ważne, mieliśmy to wykonać z nastawieniem egzaminacyjnym. Podzielono nas na osiem grup, zgodnie ze stopniami (prawie, bo w ostatniej grupie był rozstrzał od sandan [trzeci stopień dan] do godan [piąty stopień dan] ) i od najmniej do najbardziej doświadczonych, pokazaliśmy na co nas stać.
Oczywiście, dla ekipy instruktorskiej z naszego klubu była to też okazja, by zbadać jak nasi mudanowie [brak stopnia dan] i shodanowie [pierwszy stopień dan] radzą sobie w nieswoim środowisku. Bardzo łatwo w kyudo jest nauczyć się ćwiczyć „ze swoimi”. Zna się tempo, zna się długość kroków, zna się sygnały do ukłonu itp. A potem trafia się na ludzi, którzy działają nieco inaczej. Lub gorzej, nagle napotyka się kogoś strzelającego w formie rissha [forma stojąca] lub praktykującego wariant busha [wariant bojowy przygotowań do strzału] . Prawdziwy egzamin to zdecydowanie nie jest miejsce, gdzie chce się po raz pierwszy testować swoje zdolności adaptacyjne.
Werdykt senseia był dość srogi: poza grupą podchodzącą na stopnie shodan i nidan, tylko dwie osoby zaprezentowały strzelanie godne wyższego stopnia. Nazwiska nie padły, ale były po naszej stronie podejrzenia. Teraz zaś chodziło o to, by dzięki radom nauczyciela zwiększyć liczebność tej grupy.
I oto lekcja pierwsza, opracowana po wnikliwej analizie naszych błędów… czyli przygotowanie sprzętu do egzaminu. Nie wiem, może trzeba traktować to za zły omen. Że dla strzelania nie ma już nadziei i można już tylko poprawiać wiązanie na cięciwie. A może ta część uwag i tak by się pojawiła, bo jedno z kluczowych przesłań było następujące: jeżeli chcesz zadbać o sprzęt przed egzaminem, to nie zrobisz tego dzień przed wydarzeniem. No niby wszyscy wiemy, że zapasową cięciwę trzeba mieć. I że tę zapasową cięciwę trzeba mieć zawiązaną, z nakajikake [owijka na cięciwie] itp. Jednak nie zawsze się pamięta, że nowa cięciwa zachowuje się ciut inaczej niż już używana. Jak chcemy dobrze cięciwę czuć, to trzeba ją nieco zużyć, tak na jakieś sto czy dwieście strzałów. Ale też nie za bardzo, byśmy nie podchodzili do egzaminu z ryzykiem zerwania starej.
Inne porady już nie były tak czasochłonne — wyczyszczenie i nakremowanie rękawicy, naolejowanie ratanu, poprawienie piór w strzałach, ale też nie warto ich zostawiać na dzień przed egzaminem. Bo dzień przed egzaminem to kuraidori — sprawdzenie przestrzeni dojo. Zaś przed samym wejściem staramy się pamiętać jeszcze o oddychaniu i ostrzeżeniu grupy, jeżeli np. strzelamy w formie rissha.
Tyle z wykładu o sprzęcie. Pierwszy dzień zawierał też nieco ćwiczeń, np. chodzenie w odpowiednim tempie, z właściwym operowaniem sprzętem przy tej okazji, zachowując dynamikę łuku w jednym z trzech wariantów. Czyli niby podstawa, a jednak kilka poziomów wyżej niż „nie odrywamy pięt, zaczynamy lewą”.
Piątek, 25 lipca, dzień drugi
Poprzedni dzień zaczynał się nieco w biegu, więc teraz na spokojnie można zrobić wszystko zgodnie ze zwyczajami. Czyli yawatashi [ceremoniał z ite — strzelającym i dwoma kaizowe — asystentami] : ite — Shigeyasu Kameo, daiichi Kaizoe — Helena, daini kaizoe — Maks. A żeby grupie zaawansowanej dać nieco więcej możliwości wykazania się, zaraz odbył się pokaz mochi mato w wykonaniu Magdy, Filipa, Blanki, Marty i Hanelore. Mochi mato to ta ceremonialna forma, która polega głównie na siedzeniu i czekaniu. Jest najbardziej zbliżona do standardowej „egzaminówki”, ale zasadniczo dłuższa. O ile dłuższa, to już zależy od grupy, bo są trzy warianty odpowiedzi na pytanie „kiedy wstać”. Trzeba się tych wariantów dobrze nauczyć, bo tym razem przypadkowo został stworzony czwarty, naprawdę ekspresowy. Po pokazie nastąpiło… jeszcze jedno mochi mato, tym razem w innym składzie (którego nie zapisałem). Bazując na doświadczeniach poprzedniej grupy, udało się pewne błędy poprawić… oczywiście popełniając cały zestaw nowych.
Zaś z ciekawszych kwestii poruszonych przez senseia tego dnia, to m.in. uwaga, że zanshin [tu: pauza między ruchami] występuje nie po jednym ruchu, a między dwoma ruchami, wzrokiem należy ogarniać wszystko ogólnie, bez patrzenia na szczegóły, oraz (uwaga, to może być kontrowersyjne, jeżeli się to źle zaaplikuje) że czwarty ruch w sekwencji ukłonowej na wejściu to już nadanie kierunku, ale jeszcze nie krok.
Tego dnia zaobserwowaliśmy też drugi anachronizm. Pierwszy był już poprzedniego dnia, ale to znana sprawa — Turawa leży na linii mikro zmiany czasu i między jednym a drugim końcem hali zegary pokazują różne godziny. Co powoduje, że strzały lecą albo bardzo wolno, albo trafiają nim zostaną wystrzelone — nie pamiętam który zegar pokazywał późniejszy czas, a który wcześniejszy. Zaś ten piątkowy anachronizm to fakt, że dostaliśmy jedzenie zamówione na sobotę. Czyli jutrzejsze. Pięć gwiazdek za sprawność przygotowania, ale czy jutro będzie wczorajszej?
Po lunchu, w części wykładowej, sensei powiedział dużo o kryteriach egzaminacyjnych na stopnie yondan [czwarty stopień dan] i godan. Okazuje się, że to więcej niż „trzeba trafić”, kto by pomyślał? Energia, użycie całego ciała do oddania strzału, długość kai [faza strzelania przed zwolnieniem cięciwy] , używanie obu części łuku, to tylko niektóre z nich. A gdzieś tam przy okazji pojawiły się też kryteria na stopnie shodan i nidan. Jednym z nich jest to, że przynajmniej jedna strzała ma dolecieć do pianki. Oczywiście, to nie wszystko, ale zwykle panuje przekonanie, że to co się stanie ze strzałą nikogo nie obchodzi na tych egzaminach.
Część zajęć odbyła się w podziale na grupy: mniej i bardziej doświadczoną. Jedna z nich ćwiczyła taihai, drugą zajmował się sensei, poruszając rozmaite zagadnienia.
Sobota, 26 lipca, dzień trzeci
Tym razem zaczęliśmy pokazowym podwójnym hitotsu mato. Czyli jednocześnie dwa zespoły trzyosobowe strzelają do pojedynczych mato. Ćwiczenie nie tylko z synchronizacji w grupie, ale i między grupami, gdzie tylko jedna z grup mogła widzieć drugą. Znaczy, w takich przypadkach nie jest ściśle wymagane, by obie grupy działały równo — ale skoro powinny mieć takie same warunki do działania, to synchronizacja powinna wyjść sama z siebie, czyż nie?
Sensei udzielił też kilku istotnych uwag na temat kuraidori i przygotowań przed ceremoniałami. Jeżeli na zbiórce pada hasło „zobaczycie hitotsu mato w wykonaniu X, Y i Z”, to od zakończenia zbiórki do przekroczenia progu przez pierwszą z tych osób powinny minąć maksymalnie dwie, trzy minuty. Zwykle te osoby wiedzą już wcześniej, że będą coś pokazywać, więc pewne przygotowania można podjąć wcześniej… ALE to „wcześniej” też nie zwalnia z limitów czasowych. W shajo [przestrzeń z której się strzela] może być tłoczno, dużo osób może chcieć coś sprawdzić, przeliczyć kroki. Więc kuraidori już w shajo powinno zająć maksymalnie jedną minutę — to nie moment na zastanawianie się nad szczegółami. Takie rzeczy można spokojnie omówić gdzieś na boku, nie kręcąc się po shajo… gdzie „spokojnie” oznacza też jakieś, góra dwie, trzy minuty. Przygotowania też trzeba robić sprawnie, nawet gdy nie jest się wprost zagrożonym przez kolejny punkt programu.
Sobotę zamknęło „Sayonara Party” czyli impreza w restauracji Rucola. Głównym punktem programu była Honda — ale nie Honda-ryu, a żółty samochód. Kyudo Was tu nie uczę, więc tym bardziej nie będę się zajmować motoryzacją, dlatego zamknę temat Hondy. Strat w ludziach nie było.
Niedziela, 27 lipca, dzień czwarty
I w końcu przyszedł ten moment: drugi egzamin, okazja do sprawdzenia czy udało się przyswoić odpowiednie lekcje… cóż, klasycznie — co nieco naprawiliśmy, ale i kilka nowych rzeczy popsuliśmy. Dużym tematem w omawianiu tego egzaminu był kierunek kłaniania się. Jest cała hierarchia w jaką stronę trzeba się ustawić na wejściu by wykonać ukłon, w zależności od tego czy mamy kamidanę, flagę, jakiś obiekt, krawędź dojo czy egzaminatora albo kilku. Temat był na tyle istotny, że na liście z wynikami nawet oznaczono osoby, których ukłon budził wątpliwości. Poza tym, dużo koloru czerwonego, oznaczającego zdanie, choć im wyżej na liście, im wyższe stopnie, tym go mniej. Więc przynajmniej ekipa sandan+ nie zrobiła jakiejś rewolucji. Może dlatego, że od kiedy w czwartek dostaliśmy zdanie wystrzelenia dwustu strzał przed egzaminem, nie było nawet okazji by oddać tyle strzałów? A może dlatego, że kyudo to nie miejsce na rewolucje? Tak czy inaczej, ekipa seniorska dostała jeszcze jedną okazję by zabłysnąć: kolejne dwa przejścia mochi mato. I mniej więcej na tym skończyliśmy, bo samolot nie zając, jak ucieknie to trudniej dogonić.
anachronicznie
prowadzi łuk czy biodra
rad, że nie zdaję