Kiedy półtora miesiąca po Turnieju Stu Strzał są cztery relacje z imprez, czekające na napisanie, to wiedz, że coś się dzieje. A że tę można przygotować jeszcze w drodze powrotnej, to zaburzmy chronologię i teraz weźmy coś z końca wrześniowo-październikowego maratonu. Miejsce: Mysiadło. Czas: od 17 do 19 października. Wydarzenie: Seminarium Honda-ryu.
Seminarium poprowadzili Jeff Humm i Kiyo Yamasaki-Humm z londyńskiego White Rose Kyudojo. Pojawili się też inni uczestnicy zza granicy, ale przede wszystkim na miejscu była polska ekipa z Seikyukai [organizacja zrzeszająca praktykujących styl Honda] (albo jeszcze nie w Seikyukai).
Piątek, 17 października.
Chyba gdzieś wśród intencji było, że to będzie tylko przedseminaryjna rozgrzewka. Czyli trening co prawda w kimonach, jak to przeważnie bywa, ale jednak niezbyt długi. Początek zaplanowano na 16:00. Z różnych przyczyn nie udało się, a to opóźnienia na lotnisku, a to hala sportowa okazała się zajęta dłużej niż ogłaszały pierwsze komunikaty. A przynajmniej potrzebne nam do strzelania sektory były zajęte. Nie, niepotrzebne nam sektory nie były wolne. Niepotrzebne nam sektory były zajęte nawet podczas naszej obecności w tych potrzebnych, co bardzo dało nam się we znaki. Nie uprzedzajmy jednak faktów.
Z racji braku sali, siedliśmy w znanym już z Walnych Zebrań Polskiego Stowarzyszenia Kyudo „akwarium”. Celem był wykład, taki z siedzeniem na krzesłach (pozycja oficjalnie wliczona do kanonów kyudo, ale jakże rzadko stosowana) i robieniem notatek (chyba że ktoś nie chciał robić notatek). Komunikat, jaki na wstępie przekazał nam sensei był następujący: był we wrześniu w Japonii, gdzie przez 10 dni otrzymał 30 lat wiedzy. Teraz te 30 lat trzeba nam przekazać w dwa dni. Mało tego, wbrew popularnym przekonaniom, Honda-ryu już nie jest zasadniczo tym samym, co kyudo seitei [współczesnej kyudo, tzw. kyudo ANKF] , ale z innym tańcem. Od teraz technika strzelania będzie dla nas zupełnie inna. Wysokie uchiokoshi [etap podnoszenia łuku] stało się jeszcze wyższe, a zestaw reguł „tak nie rób, chyba że Honda”, których używam czasem dzieląc się wiedzą o współczesnym kyudo, został wzbogacony o kilka dodatkowych punktów. Po szczegóły zapraszam do Seikyukai, a na potrzeby tej relacji wiedzcie, że czekała nas naprawdę spora dawka nowej wiedzy.
Ale oto wybiła 18:00 i w końcu mogliśmy wejść na halę. Na część hali. Jeden sektor zostawiliśmy siatkarkom. Już sam mecz siatkówki potrafi być głośny. Trening siatkówki, gdzie jest znacznie więcej piłek w użyciu w jednym momencie, tym bardziej. Trening, a po nim mecz z udziałem kibiców? Sensei Humm podsumował to, że mamy tu dobrą symulację hałasu w warunkach bitwy, gdzie japońskie łucznictwo się kształtowało (przypis: samo Honda-ryu powstało za późno, by być stylem z pól bitwy).
Zadanie na piątek było proste: spróbować tę nową wersję strzelania, prowadzącą do szybszych i bardziej penetrujących strzał. Było to testem nie tylko dla naszych ciał, nieprzywykłych tak wkładać wysiłek w dozukuri [utrzymywanie stabilnej pozycji] , nie tylko dla naszych nawyków, mówiących, że naciąganie tak bardzo znad głowy nie może być naturalne, ale i dla naszego sprzętu. Mówiąc wprost, mieliśmy rzadki, choć bardzo przykry przypadek pękającego łuku. To pierwsze z kilku uszkodzeń tego seminarium. Przez cały weekend zerwała się też jedna cięciwa, dwie strzały leżące obok pianek zostały przestrzelone, co najmniej dwa hazu [nasadka na cięciwę] odkleiły się od strzały (oba znaleziono), odkleiło się yanone [grot] (chyba nie znaleziono), trzy strzały trzeba było wyciągać ze ściany (nie mówię o strzałach, które od ściany się odbiły, tych nie ma co liczyć).
Sobota, 18 października
Dzień w dogi [biała góra stroju, z krótkim rękawem] , czyli dzień strzelania. Przynajmniej do pierwszej przerwy. Szlifowaliśmy to, co przekazano nam poprzedniego dnia. Dłonie wyżej i dalej od barków, więcej wykręcania w dozukuri, mocniejsza praca ud.
Po przerwie demonstracja czegoś zupełnie nowego… choć trudno mówić o czymś nowym, gdy kopiujemy to z pola bitwy, prawda? Czyli to nie ściśle Honda-ryu, ale że kilka osób reprezentujących tę szkołę, w tym Toshizane Honda, założyciel, lubiło badać jak to kiedyś bywało, to się nam w Seikyukai przemyca czasem takie ciekawostki. Do rzeczy. Kudaya to technika strzelania bardzo krótkimi strzałami, kilkanastocentymetowymi. Łuk jest standardowych wymiarów, więc potrzebny był trik, który tu miał kształt bambusowej rynienki o długości ponad metra. Była przywiązana do prawej dłoni i naciągało się ją razem z zamocowaną na cięciwie strzałą. W momencie zwolnienia cięciwy, rynna zostawała na miejscu, a strzała podążała wzdłuż niej, zachowując nadany rynną kierunek lotu. Po co to? Są dwie teorie. Jedna jest taka, że łucznikom czasem kończyły się strzały, a po polu bitwy walało się ich mnóstwo. Dzięki tej technice, nawet złamane strzały mogły być odesłane w stronę wroga. Druga teoria jest ciut bardziej interesująca. Tych krótkich strzał, przez ich rozmiar, nie widać w locie. Co czyni je świetnym narzędziem do niespodziewanego zdejmowania z pola bitwy istotnych celów. Warto przypomnieć, że większość pieszych łuczników nie miała za zadanie wprost eliminować wrogów — mieli prowadzić ogień zaporowy, trzymający oddział przeciwnika na dystans. Ktoś tam zwykle znajdował się na końcu toru lotu strzały, ale nie był to nikt konkretny. Byli też łucznicy, których celem było eliminowanie określonych celów — jak się taki pozwala zidentyfikować monami czy innymi ozdobami hełmu, to czemu nie skorzystać okazji. Kudaya mogła być jedną z używanych do tego technik. Jak się naocznie przekonaliśmy po strzałach senseia i kilku ochotników, po hanare [zwolnienie cięciwy] pozostawało tylko wypatrywanie gdzie wbiła się strzałka (lub gdzie spadła, jeżeli trafiła w siatkę). Jednak z krótkimi, szybkimi strzałami jest taki problem, że trafienie w felerne, mocno wysłużone miejsce na piance powoduje, że strzała wbija się dużo głębiej niż wynosi jej długość, znikając od razu z pola widzenia. Czy też nigdy się w nim tak naprawdę nie pojawiając. W skrócie, jedną z czterech strzałek straciliśmy. W optymistycznej wersji: zostawiliśmy klubowi Tametomo na przechowanie w piance, aż się pianki same z siebie rozpadną lub jakaś strzała przypadkiem wybije kudayę z drugiej strony.
Po obiedzie panie miały lekcję obsługi kimon czy coś w tym stylu, a panowie mogli postrzelać do woli. Choć zdaje się, że ekipa ze stopniem kumokuroku [czwarty stopień] już zaczęła ćwiczyć przed niedzielnymi pokazami, więc strzelała nas garstka do poziomu chugaku [trzeci stopień] .
Jest taka hondowa tradycja, że uczestnikom tego typu wydarzeń daje się okazję, by się wykazać. Nie kilku wybranym osobom, by pokazały jakąś bardziej ceremonialną formę na początek dnia. Nie przejście przez taihai na początku seminarium, a potem na końcu, by zobaczyć postęp. Jest to faktycznie pokazanie swoich umiejętności i znajomości formy. A gdy jedna grupa demonstruje, pozostali obserwują nie kolejne ćwiczenie, a ceremoniał. W sobotę dowiedzieliśmy się kto z kim i w jakiej formie się pokaże w niedzielę. Osoby nie należące jeszcze do Seikyukai, bez stopni, shoden [pierwszy stopień] oraz shugaku [drugi stopień] miały pokazać ryakushiki [szybka forma grupowa] (w jednym przypadku w wariancie kongo-sharei, czyli uwzględniając osoby stojące), trzyosobowej ekipie chugaku przypadła egzaminacyjnego klasyka: kumitachi [odpowiednik mochi mato, każdy strzela do swojej tarczy] , a czterososobowa ekipa kumokuroku demonstrowała kuriomae [odpowiednik hitotsu mato, wszyscy po kolei strzelają do tego samego celu] .
Warto tu opisać, to jak przebiegało przygotowanie do tych pokazów w sobotę po południu. Dowiedzieliśmy się kto jest z kim, kto co pokazuje i tyle, jeżeli chodzi o zaplanowane formalności. I dostaliśmy wolną salę, sugestię by nie strzelać, więc można się bezpiecznie rozproszyć i ćwiczyć. Tu już każda grupa musiała we własnym zakresie dopracować szczegóły. Gdy grupa uznała, że teraz musi rozpracować linie, gdzie jest taihaisen [odpowiednik honzy, linia oczekiwania] , ile trzeba przebyć kroków do shasen [odpowiednik shai, linia strzelania] — to trzeba było spróbować wynegocjować ten kawałek sali, gdzie faktycznie będziemy działać. Gdy problemem były detale formy, zgranie kolejnych elementów, można było to robić gdziekolwiek indziej. Grupa sama decydowała co jest detalem wymagającym pracy. W takiej np. grupie ryakushiki-kongo sharei dużo uwagi poświęciliśmy na zgranie rissha [osoby stojące] i zasha [osoby klękające ] , obliczając np. kiedy osoba stojąca musi rozpocząć tsuru shirabe [kontrolne spojrzenie po cięciwie] , skoro zwykle następuje to po podniesieni się z kizy [półsiad] , a u stojących kiza nie występuje.
Szczególna niespodzianka czekała grupę kumokuroku — ale są doświadczeni, powinni radzić sobie z niespodziankami. Analogiczna do kuriomae forma hitotsu-mato z seitei kyudo w przypadku trzech osób oparta jest na trójkącie [idealnie prostokątnym równoramiennym] — osoba, która właśnie oddała strzał wycofuje się na honzę i pozostaje wycofana aż do kolejnego strzału, kiedy to cała trójka przemieszcza się na kolejne pozycje. Kuriomae to bardziej czekanie w kolejce — po strzale łucznik wycofuje się na chwilę, ale następnie udaje się na koniec kolejki na shasen. To dla trzech osób. Dla czterech osób kyudo współczesne używa formy kwadratu z dodatkową pozycją na honzie, a w Honda-ryu, przez analogię do wersji trzyosobowej, zwykle zakładaliśmy, że jest to dłuższa kolejka. Jednak niedawne konsultacje z japońską kadrą instruktorską doprowadziły do wniosku, że tu też ma być kwadrat (poza epizodem trapezu prostokątnego). Jest nowa wersja do nauczenia się.
Zdążyliśmy jeszcze w sobotę zrobić ostatnią próbę — aczkolwiek warto nadmienić, że nie była to próba kostiumowa, to był dzień w dogi, nie w kimonach. Właśnie podczas tej próby ekipa kumokuroku usłyszała znamienne „to nie tak, panowie”. Kilkadziesiąt minut pozostałych po próbach przeznaczyliśmy na kilka słów komentarza i jeszcze jedną serię swobodnego strzelania (wiadomo kto przeznaczał ten czas na kwadraturę kolejki).
Niedziela, 19 października
Plan na niedzielę powinien być już znany. Demonstracje rozmaitych form. Na początek Jeff Humm rozpoczął od ijarei [jednoosobowa forma] , a potem od najwyższych stopniem pokazaliśmy co wypracowaliśmy poprzedniego dnia. Całość, za pośrednicwem łączy internetowych, obserwował shihandai Ayado Iwao, by po każdym przejściu udzielić komentarza. Jak nam zapowiedziano, gdy zaproponowano mu tę rolę, poprosił o listę nazwisk, by porównać z notatkami, które spisał rok wcześniej podczas seminarium w Krakowie. „Ale bez stresu”, mówili.
Stres na pewno kilku osobom się udzielił. Lub była to silna chęć zaimplementowania nowego standardu mocno ukośnego torikake [założenie rękawicy na cięciwę] , który, jak każdy nowy wariant torikake wdrażany nagle, może powodować zrzucanie strzał z cięciwy, które potem trzeba odpowiednio podnieść z podłogi — tzw. shitsu. Po pokazach i komentarzach mieliśmy jeszcze chwilę na ostatnie cztery swobodne strzały (podczas których połamano jedną ze wspomnianych wcześniej strzał), pamiątkowe zdjęcie oraz ostatnią próbę odnalezienia zaginionej strzałki. Jak już zapowiedziałem, próba była nieudana, mimo iż uwzględniała dość dogłębne dźganie we wszystkie otwory, w które kudaya mogła się zagłębić. Sprawdziliśmy też, czy aby nie sterczy wbita w ścianę. Może któraś kolejna relacja z hondowych wydarzeń zawierać będzie wieści o losie strzałki. Teraz jednak tym cliffhangerem zakończmy…

udawane pole walk
boleść po stracie
grafika: Szkryflej

