Europejskie Seminarium Honda-ryū 2024

Ekipa hondowa znów w akcji! Po zeszłorocznych manewrach w Londynie, Toki, Tokio i Kuki, po wiosennych warsztatach w Krakowie, znów przyszła pora na zrobienie czegoś dużego. Zatem znów udaliśmy się w podróż do ważnego miasta na mapie cesarstwa… chyba miałem kończyć z tym „prowadzę narrację jakby chodziło o Japonię, a mam na myśli byłe Imperium Brytyjskie czy inne Cesarstwo Austro-Węgierskie”. Bo chodzi dokładnie o to drugie wymienione cesarstwo, a konkretniej, wracamy do Krakowa. To tam w dniach 4-6 października odbyło się Europejskie Seminarium Honda-ryū, w ramach którego odbyła się sesja egzaminacyjna.

Najpierw goście: przede wszystkim, z Japonii przybyli dwaj instruktorzy rangi shihandai: Ogi Jogaku oraz Ayado Iwao. I tylko sytuacja osobista spowodowała, że w tym gronie nie znalazł się również Kitahara Osamu. Tyle z ekipy uczącej. Oprócz tego, adepci szkoły z Anglii, Austrii, Niemiec, Francji, Gdańska, Łodzi, Krakowa, Katowic, Warszawy i Wrocławia. Od osób jeszcze niezrzeszonych w Seikyukai [organizacja sprawująca nadzór nad nauczaniem stylu Honda] , po komokuroku [czwarty stopień] . Aby pomieścić wszystkich tych gości i jeszcze tradycyjne dwadzieścia osiem metrów dystansu strzeleckiego (plus dodatkowe kilkanaście metrów), trzeba było przenieść wydarzenie ze zwyczajowej miejscówki klubu Suiren na halę sportową Bronowianka.

Piątek, dzień pierwszy

Wydarzenia o takim rozmachu trzeba zacząć od tego, że ktoś je otwiera. Najlepiej jakąś przemową. Przemowę nieobecnego soke [„głowa” szkoły] odczytał Ogi shihandai, zaś przemowę też nieobecnego Johna Busha odczytał Jeff Humm. Nastąpiło odsłonięcie nowego, odświętnego kakejuku [wykaligrafowany zwój] , przedstawiający ręką soke spisaną myśl Toshizane Hondy… coś że z jednej strony czerwony, ale po stukrotnym ćwiczeniu fioletowy… czy to opisuje widmo optyczne? Nie spodziewałem się wykładu z dualizmu korpuskularno-falowego i rozszczepiania niemonochromatycznego światła na seminarium łuczniczym. I pewnie nie dostałem takiego wykładu, ale cóż zrobić jak się języka japońskiego nie umie. Następna okazja by jeszcze raz zmierzyć się z tym tekstem podczas kolejnego międzynarodowego wydarzenia, bo tylko na takie okazje tekst ma być wyciągany… mogę też sprawdzić na wręczanym każdemu uczestnikowi furoshiki [chusta do przenoszenia różnych rzeczy]

Następnie ijarei [solowy ceremoniał] w wykonaniu Ayado shihandai, a potem pierwszy stresujący moment seminarium: pokazy. Przed wydarzeniem dostaliśmy rozpiskę kto, z kim i w jakiej formie zaprezentuje biegłość. Grupom komokuroku i chūden [trzeci stopień] przypadło kumitachijarei [mógłbym napisać co to, ale co to da?] , shūgaku [drugi stopień] mieli pokazać ryakushiki kumitachijarei z uwzględnieniem hadanugi. To samo czekało grupę shoden [pierwszy stopień] , ale dopiero następnego dnia. Bo te hondowe formy ceremonialne potrafią trwać, mimo że teoretycznie wszystkie ruchy są szybsze. I tak upłynął czas prawie do lunchu.

Prawie, bo było jeszcze nieco czasu na wykład i zarysowanie dalszego planu. Jednym z ważniejszych tematów dnia miało być m.in. AHA, czyli Autentyczne Hondowe Ashibumi [rozstawienie stóp] . Uzupełnione zdjęciami poglądowymi z rodzinnego albumu Hondów. Album nie do końca rodzinny, bo część zaprezentowanych tam osób to byli uczniowe Toshizane Hondy. Albo uczniowie uczniów? Jednak jego istotą było to, że na zdjęciach można było zobaczyć kilka istotnych detali, choćby z zakresu torikake [założenie rękawicy na cięciwę] czy tenouchi [sposób trzymania łuku] . Swoją drogą, dobrze mieć założyciela szkoły żyjącego już w czasach fotografii, nie trzeba się opierać na tych grafikach z okresu Kamakura czy Muromachi.

Po lunchu zostaliśmy podzieleni na trzy grupy, według stopni: bez stopnia, shoden i reszta. Taki podział zakładał obecność trzech nauczycieli, więc trzecią przekazano pod opiekę Jeffa Humma. Co tam się działo u innych grup, trudno powiedzieć, w naszej m.in. trochę strzelano, więc mam w notatkach głównie osobiste komentarze o technice, a z tego słabo się robi relacje. Czyli od razu idziemy do opisywania kolacji w hotelu, gdzie mnie nie było, co jeszcze gorzej wpływa na relację (lub lepiej, zależy jak cenicie sobie prawdziwość opowieści).

Sobota, dzień drugi

Po pokazie formy kongo kumitachijarei przyszło obiecane ryakushiki kumitachijarei od grupy shodenowej. Jak wczoraj, zszedł na to czas prawie do lunchu, ale znalazło się miejsce na wykład o shitsu, czyli o błędach. Jakby rzucona gdzieś przed nami strzała nie stanowiła wystarczającego problemu, trzeba pamiętać też, że zewnętrzna strona łuku nie powinna być skierowana w stronę kamizy [najważniejszy punkt dojo] , a oba zerwane kawałki cięciwy trzeba owinąć w różne strony. I klasyka gatunku: jak podczas ceremoniału zerwie się cięciwa, to się trzeba wycofać i czekać na wszystkich. Nie ma, że ktoś poda naprawiony łuk. Mówiłem już, że hondowe ceremoniały potrafią długo trwać? Są dwa pocieszenia: sędziowe/egzminatorzy mogą pozwolić na wymianę cięciwy, a jeżeli wypadnie nam łuk, to może to zostać częściowo pozytywnie potraktowane, bo w końcu był to mocny strzał. Choć dobrze, aby ten łuk zawirował kilka razy w locie. Nie trenowaliśmy tego elementu.

W ramach popołudniowej sesji Ogi shihandan nauczał techniki tsurutori, czyli napinania przez instruktora łuku osoby strzelającej. Instruktor łapie za cięciwę oraz łuk i je rozpina, a osoba instruowana głównie stara się zapamiętać co się dzieje. W tym ćwiczeniu zamieniły się role, bo to Ogi shihandan strzelał, a początkowo komokuroku, a potem niektórzy z niższymi stopniami próbowali poprawnie prowadzić łuk. Okazało się to dość trudne, zwłaszcza, że łuk miał 28 kg naciągu.

Na koniec dnia doszło do przetasowania w grupach i pozwolono osobom podchodzącym następnego dnia do egzaminu na przećwiczenie procedury we właściwych składach. Reszta po prostu strzelała.

Niedziela, dzień trzeci – Inka

Jednym z kolorytów szkoły Honda, a może i innych koryū [dawne szkoły] jest odmienne nazewnictwo. Nasze linie to nie shai i honza, a shasen i daini taihaisen. Jak chcemy sobie szybko postrzelać, zachowując jakiś ceremoniał, to nie robimy taihaiu. Wykonujemy ryakushiki kumitachijarei. I co ważne w kontekście tego paragrafu, nie ma u nas czegoś takiego jak shinsa. Jest inka. Choć formalnie, inka to coś nieco innego (jak i wszystkie wymienione wcześniej rzeczy są czymś innym). Po pierwsze, inka zawiera więcej spojrzenia na całokształt, to nie tylko ten jeden moment egzaminu, ale i droga, która do egzaminu prowadziła. Po drugie, na inkę nie można się tak po prostu zgłosić, formalnie trzeba być nominowanym, na niższe poziomy przez krajowe dowództwo, na wyższe trzeba się konsultować z sztabem głównym. Co też za tym idzie, jak soke powie, że ktoś nie może brać udziału, to nie może. I jak soke powie, że zdobywcy stopnia shūgaku z 2023 roku, czy to z Londynu, czy z Toki, nie mogą podchodzić do stopnia chūden, to nie mogą. I ja osobiście jestem za to soke (czy na którym tam poziomie ta decyzja została podjęta) bardzo wdzięczny, bo można było w spokoju patrzeć na zmagania innych. Oczywiście, nie bez solidnej porcji pozytywnego myślenia.

Po egzaminach przyszła pora na kilka serii swobodnego strzelania pod okiem komokuroku, a egzaminatorzy w tym czasie po kolei wzywali do siebie egzaminowanych, by podzielić się opiniami o umiejętnościach, dać rady co dalej poprawiać, opisać co wyszło bardzo dobrze i oczywiście, jaki jest wynik egzaminu. I to chyba najłatwiej będzie podsumować liczbami:

  • z sześciu osób podchodzących do stopnia shoden, uzyskały go cztery osoby.
  • z tychże sześciu osób podchodzących do stopnia shoden, dwie osoby od razu przepuszczono na stopień shūgaku. Tak, mamy w Hondzie takie numery.
  • z czternastu osób pochodzących do stopnia shūgaku, zdało dziewięć. Lepiej niż w Londynie. Ciekawostka, z trzech tachi, żaden omae [pierwsza osoba w grupie] nie zdał.
  • z pięciu osób podchodzących do chūden, zdało pięć. To dwieście pięćdziesiąt procent londyńskiej normy, choć pięciosobowa próbka dalej pozostaje marnym źródłem statystyk.

I jeszcze co nieco o trafieniach. Na dwadzieścia pięć osób podchodzących do egzaminu, co daje pięćdziesiąt wystrzelonych strzał, były tylko cztery trafienia. Dwa w grupie podchodzącej na shūgaku (u dwóch różnych osób), dwa w niemal trzykrotnie mniej licznej grupie podchodzącej na chūden (tym razem u tej samej osoby). Czyli trafiły trzy osoby. I by mi utrudnić robotę, każde ich pierwsze trafienie (czasami jedyne) było gdzieś w okolicach prawej krawędzi mato, tak że przy dostępnej widowni perspektywie trudno było ocenić, czy strzała jest jeszcze w tarczy, czy już za nią. Trzeba było ścigać yatori by zdawali raport – i tu serdecznie dziękuję im za współpracę. Mając te dane, mogę odpowiedzieć sobie sprzed roku na pytanie zadane w Londynie: czy wymagania egzaminacyjne pokrywają się z tymi ANKF-owymi? Na trzeci stopień najwyraźniej nie – jeszcze nie chodzi o to, by się nauczyć trafiać. Albo już nie chodzi o to?

I tyle, pora na mowy końcowe, prezenty i pakowanie się do domu.

pod nową flagą
weź idola z albumu
celność nie celem

grafika: Szkryflej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *