Mamy już 2020 rok, rok szczura według azjatyckiego horoskopu. I jak każdego stycznia od kilku lat, kyūdōjini z całej Polski zjeżdżają się do Mysiadła, by podsumować rok poprzedni, zawalczyć w Turnieju Noworocznym oraz zastanowić się nad rokiem kolejnym. A skoro przebywa się już spory dystans, to czemu nie dorzucić do tego jakiegoś treningu? Albo dwóch? I tak do turnieju, który odbył się 5 stycznia, dołączył trening w SakurayamieWiśniowa Góra 4 stycznia oraz w V LO w Warszawie 6 stycznia.
W Wiśniowej Górze pojawiły się reprezentacje Łodzi, Wrocławia, Opola, Warszawy i Katowic. Wyjątkowo duża część tej grupy reprezentowała styl Honda-ryū, a że z powodu rozproszenia po kraju nie widujemy się w takim towarzystwie aż tak często, trening został częściowo poświęcony temu stylowi. Choć zaczął się od czegoś z nowoczesnego kyūdō. Chociaż nie, trochę się pospieszyłem. Zaczął się od tego, od czego według tradycyjnych systemów nauczania sztuk walki powinien się zaczynać każdy trening – od wyszorowania całej podłogi! Albo jej kawałka, tego po którym będziemy najczęściej chodzić. Podczas oficjalnego otwarcia treningu mogliśmy jeszcze usłyszeć co nieco o historii stopni dan. I w końcu przystąpiliśmy do treningu. Najpierw dwie grupy trzyosobowe wykonały synchroniczne hitotsu matoceremonialna forma, w której wszyscy łucznicy strzelają do tego samego celu, zaś pozostali wykonali mochi matoceremonialna forma, w której każdy łucznik strzela do swojej tarczy. Następnie rozpoczęła się praca w grupach, część ćwiczyła kyūdō współczesne, część próbowała Honda-ryū, zaś momentami wydzielała się z tego trzecia grupa ćwicząca tasuki sabakizawiązanie rękawów kimona tasiemką, dla kobiet odpowiednik ściągania lewego rękawa kimona. Podczas treningu każdy miał też chwilę na nieco swobodnego strzelania, by móc sprawdzić swoją formę przed turniejem. Zajęcia zamknęliśmy momoteshikigrupowa forma ze szkoły Ogasawara, które ostatnimi czasy w pewnych kręgach staje się coraz popularniejszym ćwiczeniem na synchronizację.
Dzień drugi, 5 stycznia, rozpoczął się od podsumowania poprzedniego roku oraz rozdania długo wyczekiwanych dyplomów zaświadczających zdobycie stopni dan. Ta niezwykle przyjemna część potrwała wyjątkowo długo w porównaniu do lat ubiegłych, bo przypomnijmy, że mieliśmy 20 nowych shodanówposiadacze pierwszego stopnia dan, 1 nidanaposiadacze drugiego stopnia dan, 4 sandanówposiadacze trzeciego stopnia dan i 3 yondanówposiadacze czwartego stopnia dan. Następnie w ramach yawatashiceremonia rozpoczynająca wydarzenie Krzysztof Haczek pokazał nam formę ze szkoły Heki. I w końcu przystąpiliśmy do zawodów. 39 zawodników, 9 mato ozdobionych wizerunkiem szczura (który wygryzł dziurę w kształcie Francjopodobnym) i 3 rundy po 4 strzały. Po pierwszej rundzie jeszcze nic tak naprawdę nie było wiadomo, po drugiej zapewne wiele osób miało już swoich kandydatów na zwycięzców oraz szacowaną własną pozycję, zaś trzecia runda być może niejedne przewidywania zburzyła. Tak się w tym sporcie zdarza. Zwycięzcą, z rezultatem 9 trafień, został Rick. Co oznacza, że statuetka łuczniczki pozostaje w klubie Tametomo, choć już nie w rękach Bogdana – tu trzeba dodać, że w tym roku Bogdan nie startował w turnieju. W tym momencie można by skończyć z wynikami, bo zwycięzca jest jeden. Jednak dodajmy, że z wynikiem 8 punktów skończyli Monika, Krzysztof H. i Tomasz K. (Krzysztof i Tomasz dokonali tego trafiając 4 razy w ostatniej serii), zaś 7 punktów mieli Krzysztof Sz., Adam, Dawid i Filip. W innych okolicznościach oznaczałoby to konieczność przeprowadzenia dogrywek, ale tym razem nie było takiej potrzeby. Przystąpiliśmy do drugiej części turnieju, do próby trafienia złotego mato. Każdy miał tylko jedną próbę – tym razem mato z sukcesem uniknęło wszystkich strzał i nietknięte przejdzie na kolejny rok. Choć według pomiarów, najbliżej trafienia był Krzysztof Sz. Jednak mimo braku trafienia, podczas strzelania do złotego mato można było najlepiej zaobserwować pewno bardzo pozytywne zjawisko. Strzelaliśmy w kolejności stopni dan, zaczynając od najniższego. Rok temu, po sporej grupie mudanówosoby bez stopnia dan strzelał jeden shodan, a potem reszta podzielona na pozostałe stopnie. Tym razem po garstce mudanów nastąpiła ogromna grupa shodanów i w końcu reszta, po kilka osób na stopień. Jeżeli czas trwania ceremonii wręczenia dyplomów kogoś nie przekonał, że „się działo” w tym roku, to być może ta zmiana struktury kolejki dała radę.
Nastąpiło oficjalne ogłoszenie wyników i rozdanie nagród – każdy uczestnik przyniósł drobny upominek do puli nagród, z której w kolejności według zdobytych punktów (i numeru startowego w przypadkach spornych) każdy mógł sobie coś wybrać. Jeszcze pamiątkowe zdjęcie, uprzątnięcie nieco sali i mogliśmy się udać na walne zebranie Polskiego Stowarzyszenia Kyūdō. To jest ta część zastanawiania się nad rokiem kolejnym wspomniana na samym początku, ale nie ma sensu tu dokładnie rozpisywać co zostało powiedziane i zadecydowane. Na pewno pojawiły się pewne spostrzeżenia natury semantycznej, które z pewnym trudem próbuję w tej relacji stosować.
Zanim przejdziemy do kolejnego dnia, pora na kilka turniejowych statystyk. Z 468 oddanych strzał, 138 trafiło w cel – to daje skuteczność 29,49%. Rozbijając to na rundy, mamy kolejno 44, 46 i 48 trafień. Przerwa była tylko jedna, po pierwszej rundzie, więc ciężko z tego wyciągać jakieś wnioski. Najczęściej trafiano mato nr 9 (44% skuteczności), najrzadziej mato nr 4 (6% skuteczności). Najlepsze 21% zawodników było odpowiedzialne za 44% trafień… i może na tym skończymy, bo trochę to się robi naciągane. To jednak nie jest taka liczba strzał by móc wyciągać jakieś daleko idące wnioski.
Dzień trzeci, 6 stycznia. Na początku usłyszeliśmy co nieco o roli nauczyciela i instruktora oraz co mają wspólnego ze znakami 主人公co można przetłumaczyć jako protagonista. Ponownie okazało się, że przedstawiciele Honda-ryū stanowią całkiem liczną grupę. Jednak tym razem nie było mowy o dzieleniu sali, przemocą (czy też innym odgórnym rozporządzeniem) zmusiliśmy wszystkich do ćwiczenia tego stylu, duży nacisk kładąc na formę ryakushiki w różnych wariantach. A gdzieś między tym wszystkim zaplątało się pewno bardzo ciekawe doświadczenie, które zapewne nie prędko przyjdzie nam powtórzyć. Jednak z racji objęcia go klauzulą tajności, więcej szczegółów nie zdradzę. Zostawmy w kyūdō miejsce na trochę tajemnicy. Albo niech to będzie argument, by pojawiać się w Poniatówce, dzieją się tam ciekawe rzeczy.
witamy szczura
panna wciąż w Tametomo
drażliwe nazwy