Tanden O’Hara

Jednym z zamysłów tej strony była przestrzeń do pisania. Miejsce, gdzie mógłbym co jakiś czas popełnić mniej lub bardziej poważny tekst o kyūdō (podpowiedź: częściej mniej), w zupełnym oderwaniu od funkcjonowania katowickiego klubu jako takiego. Najczęściej objawiało się to relacjami z różnorakich wydarzeń, w których brałem udział. Przyszła jednak pandemia i wydarzenia poznikały z kalendarza. Nie było turnieju 100 strzał, nie odbyła się pierwsza edycja Kyūdō nad Wartą – nie było o czym pisać. I już prawie zabrałem się za felieton o dwóch pytaniach, których planowałem nigdy nie zadać, aż tu nagle: wydarzenie! Klub Ayame i Fundacja Umemi zorganizowały Wakacyjne 3co3 czyli trzy podwójne treningi co trzy tygodnie – start w Wiśniowej Górze w sobotę, meta w Warszawie w niedzielę. Całość obracająca się wokół tematu sanmi ittai (三位一体) – równowagi między ciałem, umysłem i łukiem. Oto kilka wspomnień po ostatniej części tego tryptyku, która odbyła się 29 i 30 sierpnia.

Zaczęło się od części wykładowej. Okazuje się, że istnieją co najmniej trzy sposoby na zmierzenie yazukateoretyczna długość naciągu, podstawa do ustalania długości strzał i łuku. Klasyczny to odległość od środka szyi do czubka palców wyciągniętej lewej ręki. Są jednak przesłanki mówiące, że poza Azją pewne drobne różnice w anatomii działają na niekorzyść metody. Druga metoda, również już znana: pomiar odległości między rozciągniętymi łokciami. I w końcu nowość: pomiar od podłogi do końca palców ręki ustawionej łokciem na kolanie nogi zgiętej pod kątem 90 stopni. Tak, z metody by wynikało, że krótkie piszczele mogą skutkować strzelaniem krótkimi strzałami. A że strzelanie zbyt krótkimi strzałami może być niebezpieczne, w przerwach treningu dokonaliśmy stosownych pomiarów u ochotników: wysokość osoby oraz długość według trzech metod i złożyliśmy dane do działu statystycznego, który wyniki przeanalizuje. Zaś hekowcyprzedstawiciele szkoły Heki ponoć jeszcze mierzą szerokość 11 dłoni.

To była jednak tylko przygrywka do właściwego tematu. Bo co jest częścią wspólną między ciałem a duchem? Oczywiściewcale nie oczywiście, tanden – środek ciężkości. Zlokalizowany w okolicach pasa obi, kilka centymetrów w głąb ciała. Przynajmniej tam, gdzie mężczyźni noszą pas obi, kobiecy strój zakłada, że pas jest wyżej. No i oczywiście, każdy indywidualnie też może nosić obi nieprawidłowo, więc lokalizowanie środka ciężkości po ubiorze nie wydaje się rozsądne. Ważniejsze jest jednak to, że tanden to aspekt fizyczny, zaś bardziej duchowy zwie się hara. Co się też tłumaczy na „żołądek”. Niejaki Karlfield Graf DürckheimKarl Friedrich Alfred Heinrich Ferdinand Maria Graf Eckbrecht von Dürckheim-Montmartin popełnił o tym książkę, o tym samym tytule – tj. „Hara”, nie „Żołądek”, ani nawet „Der Bauch“. I choć przez historię autora nieco kyūdō się przewinęło, nawet w postaci imć Kenzō Awynauczyciel Eugena Herrigela, autora „Zen w sztuce łucznictwa“, przejdźmy do rzeczy. Chodzi o dozukuri, trzymanie poprawnej postawy. I oddychanie, by powietrze skierować we właściwe części ciała. Zadziwiająco często kyūdō można sprowadzić do oddychania.

Zaś legenda głosi, że wśród praktykujących balet panuje zwyczaj lokalizowania środka ciężkości wyżej, w okolicach żeber. I jest to prawda, z tym, że ich środek ciężkości służy do wybijania się w górę, a ten budōwy (bo mówimy o całokształcie sztuk walki budō) do wbijania się w dół. I wykonywania wszelakich ruchów. I blokowania rąk podczas siedzenia.

Znacie kyūdō, prawda? Tę spokojną, cichą i powolną sztukę łucznictwa na pograniczu medytacji. To wyobraźcie sobie, że dla pełnego zrozumienia tematu hara mogliśmy zobaczyć hekowe szybkie strzelanie. Tak szybkie, że zanim zdążyłem zapisać żeglarską anegdotę, już padły pierwsze strzały. Na sekundę spojrzałem w notes! I to nie dość, że jest szybkie, to jeszcze jest głośne, bo każdemu zwolnieniu cięciwy towarzyszy okrzyk. I właśnie o te wrzaski chodziło, o wyzwolenie oddechu we właściwym momencie. To sobie wszyscy pokrzyczeliśmy (choć już powoli) i przystąpiliśmy do kolejnego ćwiczenia, dla żartu nazwanego san’nin ittai (三人一体po podmianie znaku: trzy osoby, jedno ciało). Co miało sprowadzić się do kilku rundek hitotsu matoforma, w której wszyscy łucznicy strzelają do tego samego celu, z akcentem na zgranie w drużynie. Nagle: Honda! Bo skoro wśród nas było kilku praktykantów stylu Honda i akurat mieli na sobie kimona, to czemu mieliby ćwiczyć normalnie, jak reszta. Kiedy się nauczę, że jak ktoś prosi o zabranie kimona, to jest to jakiś podstęp? Czyli grupa wybrańców zamiast hitotsu mato robiła kuriomaeodpowiednik hitotsu mato w szkole Honda. Na szczęście, dostaliśmy kilka minut na zgranie zespołów, ustalenie planu i przypomnienie jak się tę hondę prowadzi. Dwie grupy jednocześnie wykonywały pokaz (w swoich stylach), a pozostali mieli za zadanie obserwować i skupić się na szukaniu najlepszych chwil w tym, co zobaczyli. Oczywiście, całość została też przez kogoś obejrzana ze standardowym założeniem zwracania uwagi na błędy. To miało do nas wrócić, ale nie uprzedzajmy faktów. Zakończyliśmy trening, dojedliśmy ciastka, zapakowaliśmy się w samochody i ruszyliśmy ku Warszawie.

Zanim jednak rozpoczął się niedzielny trening, dokonano korekty natury prawnej. Na drzwiach sali w Wiśnowej Górze wisi kartka z informacją, że każda grupa musi mieć piłkę halową. Wtedy nie mieliśmy. Teraz, w PoniatówceV Liceum Ogólnokształcące im. Księcia Józefa Poniatowskiego w Warszawie, akurat piłka się napatoczyła. Przez to wszystko okazało się, że kyūdō i piłka nożna to niekoniecznie dobry pomysł. A na pewno nie wtedy, gdy ktoś zdążył już wyłożyć swój sprzęt na stojakach zlokalizowanych obok bramki.

Właściwemu wydarzeniu przyświecały zaś trzy słowa: shō chiku bai – sosna, bambus i śliwa. Sosna, która pozostaje zielona podczas zimy; bambus, który wraca do swojego naturalnego stanu po zgięciu; śliwa, która jako pierwsza kwitnie, zanim jeszcze skończy się zima. Te trzy rośliny bywają nazywane trzema przyjaciómi zimy. To też marka sake, co okazało się nie bez znaczenia, ale dopiero na koniec treningu.

Najpierw jednak powróciły do nas wczorajsze hondowe błędy, bo nastąpiła porządna powtórka z podstaw. Przynajmniej dla hondowej części grupy, liczniejszej niż poprzedniego dnia. W tym czasie reszta mogła zająć się swobodnym strzelaniem. Omówiliśmy różnice między Hondą a seiteikyūdō współczesne, detale przy siadaniu, wstawaniu, wchodzeniu, manipulowaniu sprzętem. Rzeczy, które teoretycznie są oczywiste i znane, ale niepraktykowane ulegają zaniedbaniu. Zresztą, całe kyūdō takie jest, nieustannie krążymy wokół tych samych podstawowych punktów, a i tak jest mnóstwo okazji, by zrobić coś niepoprawnie lub niedbale.

Potem nastąpiła zamiana, hondowcy przejęli mato by poćwiczyć pełne kumitachipodstawowa forma w stylu Honda ze strzelaniem, a druga grupa zabrała się za formę momoteshiki ze szkoły Ogasawara. Cóż, nie można ćwiczyć wszystkiego jednocześnie. Zaś jeżeli chodzi o losy grupy hondowej (bo te śledziłem), to tylko bardziej doświadczona część ekipy miała okazję strzelić – głównie dlatego, że kimono zwiększa szanse bycia wybranym do pierwszej grupy. Druga grupa, mniej zaawansowana, przeszła procedurę na mniejszym kawałku terenu i bez strzelania – za to z asystą. Każda osoba z pierwszej grupy towarzyszył jednej osobie z drugiej i podpowiadał detale. Jednej stronie miało to pomóc poprawnie wykonać procedurę, drugiej – zastanowić się nad całością. I to właściwie był koniec treningu. Jeszcze tylko powtórka kilku detali, oddanie dwóch ostatnich strzałów, a potem oficjalne zakończenie i pamiątkowe zdjęcie.

Na kres wakacji
sosna, bambus i śliwa
z żołądka w ducha

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *