Po roku przerwy wraca poznański taikai, ogólnopolski turniej drużynowy i indywidualny. A że luka czasowa sprzyja zapominaniu, organizujący imprezę klub Tengukai wprowadził rewolucję w zasadach, być może licząc, że nie będziemy pamiętać jak to drzewiej bywało. A bywało tak, że punkty członków poszczególnych drużyn były brane pod uwagę w kwalifikacji do finałów indywidualnych. Czyli zawodnicy drużyn mieli większą szansę na udział w finałach – bo jak nie przejdą jako drużyna, to może uda się indywidualnie coś ugrać. W rezultacie, na obu podiach można było znaleźć te same osoby. I tu wkracza fizyka i pojęcie masy krytycznej – jeżeli w jednym miejscu zbierze się za dużo materiału, może dojść do reakcji łańcuchowej. Oczywiście, nikt nie twierdzi, że turniejowe statuetki są promieniotwórcze. Są jednak olśniewające. Materiały radioaktywne ponoć też. Więc po co ryzykować, zwłaszcza, że u niektórych zebarały się już spore stosy nagród. Dlatego by ograniczyć kumulowanie się trofeów w jednym miejscu, w tej edycji turnieju każdy uczestnik brał udział w rozgrywkach tylko jednej kategorii. Zaś uczestnicy postanowili pokombinować…
Jest w polskim środowisku kyūdō kilku mocnych kandydatów do miejsc na podium. Czasami się zamienią miejscami, czasami pozwolą zbliżyć się komuś innemu do podium, ale wiadomo kto dominuje. Każdy zgłaszający się do turnieju musiał stanąć przed pytaniem: “gdzie ci hekowcyHeki – grupa szkół bojowych zechcą startować?”, a potem trzeba było wybrać drugą kategorię. Przynajmniej jeżeli chciało się mieć szansę na wygraną. Jeżeli chce się po prostu postrzelać i dobrze się bawić, można wybrać cokolwiek. I jako klub Gengetsu wybraliśmy zawody drużynowe… aż się terminy poszczególnym zawodnikom zaczęły sypać. Tu jedne obowiązki, tu drugie i ostatecznie z naszej ekipy pojechał tylko Adam. A przynajmniej taki był plan, aż przyszło wezwanie z Wrocławia. Dawny klub Ikiai dał radę na te zawody zebrać komplet trzech zawodników, jednak przez wypadki losowe nagle jedna osoba odpadła. Stąd pomysł, by jak tak pamiętnego roku 2019, połączyć sił w jedną drużynę, tym razem noszącą miano Wrokat (jap. ヴロカト). A przy okazji wyciekła informacja, że oprócz Wrokatu zgłoszono tylko trzy drużyny, podczas gdy do finału miały przejść cztery. Czyli, o ile nie będzie nieoczekiwanej zmiany regulaminu, mamy finał! Gorzej, że pozostałe drużyny to m.in. dwie ekipy z Tametomo oraz jedna z Tengukai, czyli w finale trudno będzie coś ugrać. Jednak zawsze to dwa dni strzelania, a w indywidualnych zawodach trzeba by się było wysilić, by dostać się to TOP10… tyle, że nie. Bo już na miejscu, patrząc na listy startowe, wyszło na to, że zawodników indywidualnych jest równo 10. Ha! Złamaliśmy system! Nikt nie odpada, wszyscy przechodzą do finału! I to tyle, jeżeli chodzi o kombinowanie wspomniane we wstępie.
I przyszedł piątek, 19 listopada, dzień w którym wielu zawodników przybywało do Poznania. Dostaliśmy szansę na trening przed właściwymi zawodami. Było kilka serii jyu renshuswobodne strzelanie, jakieś przejście taihaiuforma strzelania zespołowego (bo taihai musi być), a o godzinie 20 przystąpiliśmy do przygotowywania sali do właściwego wydarzenia. Przy okazji, okazało się, że mieliśmy przesunięcie shailinia z której oddaje się strzał o kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt centymetrów, zatem cała ta precyzyjna kalibracja łuków, położenia strzały na cięciwie i łuczysku, odmierzania szerokości ashibumirozstawienie nóg – to wszystko na nic. Choć tym samym można zapomnieć o przed chwilą uzyskanych wynikach, bo stały się absolutnie niemiarodajne… przynajmniej, jeżeli ktoś cały czas strzelał dokładnie po krawędzi tarczy, po tej czy drugiej stronie, w innym przypadku to nie jest aż takie wielka różnica. Pozostało więc zmierzyć wszystko jak trzeba i zostawić salę na noc.
Pierwszego dnia przyszła kolejna zmiana w formule. Już nie będzie eliminacji i finałów, a dwudniowe rozgrywki. Wyniki z dwóch dni zostaną zsumowane i na ich podstawie zostaną ustaleni zwycięzcy. Czyli zawodnicy indywidualni oddadzą 22 strzały (3×4+5×2) a drużynowi 24 (3×4 + 3×4). Nie ma miejsca na oszczędzanie się pierwszego dnia, pozorowania słabszej formy by zaskoczyć wszystkich w finale i podobne fortele. Wszystko co ustrzelimy będzie mieć znaczenie.
Jednak najpierw, zgodnie z tradycją, yawatashiuroczyste otwarcie wydarzenia , w składzie: itegłówny strzelec – Blanka, daiichi kaizoepierwszy asystent, pomagający strzelcowi – Marta, daini kaizoedrugi asystent, przynoszący strzały – Rafał. Dalsza kolejność programu to zawody indywidualne, przerwa i zawody drużynowe. Tu można by sypnąć pierwszymi liczbami, ale że nie wpływały tak bardzo na strzelanie następnego dnia, zostawmy je na część statystyczną. Wystarczy powiedzieć, że to co ustrzelono nie odbiegało bardzo od ostatecznych wyników.
Z kolejnych punktów programu: na lunch były dwie pyrypojęcie pozakyūdōwe: ziemniaki, lub jak kto woli, kartofle. Jednak były to pyry takich gabarytów, że dla niektórych był to jednocześnie obiad, kolacja a może i śniadanie następnego dnia. Tak czy inaczej, Klub Tengukai podtrzymał tradycję zaskakiwania nas kulinarnie.
Kolejna część programu: warsztaty. Tym razem był to synchroniczny jednoosobowy taihai, czyli każdy sobie omaew strzelaniu zespołowym: pierwsza osoba w grupie, ochiw strzelaniu zespołowym: ostatnia osoba w grupiei okrętem, byle równo z resztą. Tj. pięć osób jednocześnie miało wejść, ukłonić się, podejść do linii, strzelić dwa razy (z klękaniem po drodze) i wyjść, a idealnie jeżeli zrobią to synchronicznie, jednak bez patrzenia na siebie i próby dopasowania swoich ruchów do innych osób ćwiczących. Wyszło trochę zamieszania na linii risshaforma, w której przygotowanie jest w postawie stojącej–zasshaforma, w której przygotowanie jest w postawie klęczącej, a widmo zassha tkwiło nad rissha nawet w pięcioosobowej stojącej grupie. Ostatecznie jednak zaobserwowano kilka przypadków, że ruchy były zgrane i to między osobami, które nie trenują ze sobą na co dzień.
Na tym zakończyła się część bezpośrednio związana z turniejem, a nastąpiło Walne Zebranie Polskiego Stowarzyszenia Kyūdō, obejmujące większy niż zwykle wycinek czasu, gdyż zeszłoroczne nie odbyło się z powodów pandemii. Szczegóły ustaleń zostawmy jednak uczestnikom, ograniczając się do stwierdzenia, że całość odbyła się w formie hybrydowej, z dość liczną grupą łączącą się przez Internet, a jedna ze zmian w regulaminie, którą zaproponowano do przegłosowania, bardzo przydałaby nam się już przegłosowana.
Sobotę zakończyło tradycyjne spotkanie w Pika Pika. Ponieważ dokładnie te same osoby miały strzelać w oba dni turnieju, będzie można jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, czy takie spotkania poprawiają czy pogarszają skuteczność następnego dnia.
Niedziela. Jako yawatashi zaprezentowano hitotsu matoforma, w której kilka osób strzela do tego samego celu w wykonaniu Michała M., Krzysztofa H. Oraz Blanki. Przed samym przystąpieniem do zawodów indywidualnych odbyła się jeszcze krótka sesja pytań i odpowiedzi na temat rissha kyogi no maai, czyli turniejowego tempa w formie klęczącej. Poprzedniego dnia zawody rozgrywały się na stojąco. Znów pojawił się wątek drużyn mieszanych oraz jak zawodnicy zassha mają współpracować z rissha i na odwrót. Jednak udało się doprowadzić wszystko do ładu i przystąpiono do drugiej części zawodów indywidualnych. Ostatecznie podium wyglądało następująco:
Miejsce pierwsze: Dawid, 13 trafień. Miejsce drugie: Monika, 10 trafień. Miejsce trzecie: cóż, dwie osoby uzyskały po 8 punktów, zatem:
Aspiruję aliteracyjne awans anonsować
Michał M. młodszy mylnie mato mierzył
Zuzanna Z. zdecydowanie zadanie zestrzelenia zaliczyła
Część drużynowa zakończyła się mniej więcej bez niespodzianek, pierwsze miejsce Tametomo Heki, z wynikiem 39 trafień. Wrokat wywalczył czwarte miejsce… wiadomo jak czwarte na cztery brzmi, ale nie można powiedzieć, że nie walczyliśmy porządnie. Udało się solidnie podgonić i trzecie miejsce nie było aż tak oczywiste aż do końca zawodów – oczywiście, nie był to poziom niepewności towarzyszący dogrywce o trzecie w zawodach indywidualnych, ale jedna strzała mniej tu, jedna więcej tam, mogły nieco pozmieniać. A biorąc pod uwagę, że piszący te słowa miał swój interes w zwycięstwie właśnie tej drużyny, Czytelnik powinien mieć na uwadze, że statystyki choć prawdziwe, będą ukazywane w świetle faworyzującym właśnie tę drużynę.
No to statystyki. Dla porządku przypomnę, że drużyny strzelały łącznie 24 strzały, zaś indywidualni 22. A że gdzieniegdzie trzeba ich będzie porównać, więcej będzie patrzenia na procentową skuteczność niż na liczbę trafień. To i tak będzie statystycznie śliski grunt, bo jedna strzała niesie ze sobą 4-5% ładunek skuteczności.
Generalnie, średnia skuteczność podczas całych zawodów to 34%, pierwszego dnia 31%, zaś drugiego 37%. Co oznacza progres. Oswojenie się ze stresem, lepsze rozeznanie miejsca strzelania, może wpływ wydarzeń w Pika Pika. U indywidualistów widać większe wahania skuteczności, pierwszy dzień to 23%, drugi 34%, łącznie 28%. Drużynowcy jako grupa strzelali znacznie stabilniej, 38-39%. Wynik z jednej strony odwrotny niż podczas poprzedniej edycji, kiedy to finaliści indywidualni strzelali lepiej niż drużynowi, ale przez zmianę przebiegu turnieju, tak naprawdę tych liczb nie można porównywać.
I teraz uwaga: zawody rozegrano w nieco innej formule niż nam obiecano. Zatem, gdyby zgodnie z zapowiedzią, pierwszy dzień potraktować jako eliminacje i zapomnieć o tych wynikach podczas drugiego dnia, to pierwsze miejsce zostaje bez zmian, ale na drugim byłby Wrokat. Dla porządku, zastosowanie podobnego manewru u zawodników indywidualnych nie zmieni wyników aż tak bardzo. Znów konieczna by była dogrywka, ale Dawid walczyłby z Michałem o pierwsze miejsce. Monika pozostałaby na podium na trzeci miejscu.
Można zauważyć pewną dysproporcję między wynikami indywidualnymi i drużynowymi. Czy to jest tak, że prawdziwa skuteczność pochodzi ze współpracy z drużynie, z mentalnego wspierania się i dawania z siebie absolutnie wszystkiego by nie zawieść współtowarzyszy? Być może. Choć wysoki wynik zespołów może mieć związek z tym, że ponad połowa tych zawodników ma przynajmniej stopień sandantrzeci dan. Tametomo Heki reprezentowały trzy osoby o stopniu yondanczwarty dan. Dla porównania, w ekipie solistów tylko jedna osoba miała stopień sandan lub wyżej. Tu można by trzasnąć jakiś wykresik pokazujący rozłożenie punktacji według danów, zrobić ekstrapolację i ustalić jak dobrze będziemy strzelać jak wszystkim przybędzie danów, ale jest spora szansa, że doprowadzi to do sytuacji, w której mamy więcej teoretycznych trafień niż wystrzelonych strzał. Dodatkowo, jest spora szansa, że spora część osób na niższych stopniach jest tak naprawdę o jeden stopień wyżej – dalej czekamy na wyniki egzaminów. Może więc uzyskane stopnie nie są dobrym czynnikiem do brania pod uwagę?
Jest jeszcze jeden czynnik, który mógł mieć znaczenie dla wyników. Zawodnicy byli prawie po połowie podzieleni na dwie grupy. Właściwie, takich podziałów było kilka. Można by policzyć co nieco np. dzieląc na mężczyzn i kobiety (12 do 10), ale mam na myśli inny podział: osoby strzelające w okularach i bez. 10 do 12 (uwaga, zakładając, że okularnicy cały czas strzelali w okularach, bo znane są przypadki, gdy tego nie robiły – i nie, tym razem nie mówię o sobie). Osoby w okularach przez cały turniej uzyskały 37% skuteczności, w porównaniu do 32% lepiej widzących. Tajemnica rozwiązana, chodzi o to, by odciąć się od sygnałów, które dostarczają nam zmysły. Ale jakby ktoś chciał celowo psuć sobie oczy np. gapiąc się w komórkę po ciemku, jestem zobowiązany powiedzieć, że to zły pomysł.
Trzeba też zanotować, że około 7 strzał wpadło pod dywan (ok 1,3%), shitsupewna kategoria błędów polegające na spadnięciu strzały było bodajże jedno, pękła też jedna cięciwa, ale to już podczas warsztatów. Z pozytywów, zanotowano trzy poczwórne trafienia, a w finale indywidualnym był sześć trafień podwójnych, z czego jedna osoba zanotowała dwa takie pod rząd – czyli coś jak czwórka. Przypomnę, że soliści strzelali pięć razy po dwie strzały.
Wiemy jak wyglądały wyniki prawdziwie, wiemy jak wyglądałyby wyniki, gdyby rozegrano eliminacje, zresetowano wyniki i rozegrano finał. Można by jeszcze podjąć próby symulacji zawodów według schematu sprzed dwóch lat, gdzie drużynowi mogli brać udział w zawodach indywidualnych. Tu się zaczyna komplikować, bo są dwie strzały różnicy między kategoriami. Zawody rozgrywano by najpewniej na 10 strzał. Teoretycznie można po prostu nie uwzględniać dwóch ostatnich strzał z zawodów zespołowych, ale aż tak dokładnych notatek nie prowadziłem (poza oczywiście, jednym, dość osobistym przypadkiem). Więc upraszczając maksymalnie sprawę, weźmy procentową skuteczność z całego turnieju. Na pierwszym miejscu zostaje Bogdan, na drugim Dawid – zamienili się miejscami względem poprzedniej edycji. O trzecie miejsce trzeba by przeprowadzić dogrywkę, Krzysztof H. kontra Adam.
Można by jeszcze bardziej odjechać w świat liczbowych fantazji i stworzyć wirtualną krakowską drużynę. Biorąc trzy najcelniejsze osoby z Krakowa, uzyskujemy średnią skuteczność… no właśnie, już kilka akapitów temu takie patrzenie na wyniki w innych kategoriach przestało mieć wartość. Bo gdyby tam, podczas turnieju, ogłosić, że wyniki są brane pod uwagę w inny sposób, to nawet zachowując niemal wszystko inne bez zmian, wiele mogłoby się pozmieniać. Turniej to ćwiczenie w strzelaniu w warunkach stresu. I zupełnie inaczej mogłoby to strzelanie wyjść, gdyby to było 5×2 strzały lub 3×4, nawet nie licząc dwóch strzał różnicy. Strzelając dwie i pudłując pierwszą, ma się tylko jedną by coś zdobyć – czyli jest stres. Przy czterech niby zostają trzy. Inaczej też strzela się zespole, kiedy wie się, że drużyna wyciągnie odpowiedni poziom, inaczej indywidualne, kiedy zna się na pamięć dotychczasowe wyniki i jest się w pełni świadomym dopuszczalnego marginesu błędu by coś ugrać.
Coś ta część statystyczna dziwnie zdryfowała w moralizatorską, wróćmy do podsumowania. Po podliczeniu punktów nastąpiło ogłoszenie wyników, wręczenie nagród, zrobienie odpowiedniej liczby zdjęć, posprzątanie sali i rozjechanie się po Polsce. Jak zawsze impreza była udana i oby za rok odbyła się kolejna edycja.
odważny powrót
można już czekać kwadrans
maai ma dwa a