Rok 2019 to był dobry rok. I nie tylko dlatego, że od tamtego czasu mamy same złe lata. To był po prostu dobry rok dla polskiego kyūdō. Między innymi ze względu na I Europejskie Seminarium Honda-ryū. I jakoś teraz, w 2022 roku, miała odbywać się druga edycja, choć już nie w Polsce. Czy się odbędzie? Żadnych oficjalnych informacji nie mam. Ale biorąc pod uwagę, że dawno porządnego hondowego strzelania nie było, wyszedł pomysł by niezależnie od europejskich planów, i tak zorganizować sobie jakieś krajowe wydarzenie. I w ten sposób 19 i 20 marca hondowcy z całej Polski zjechali się do Warszawy. Tak, to było wieki temu, porobiły mi się zaległości ze sprawozdaniami.
Pierwsza obserwacja: hondowców jest już w Polsce całkiem sporo. To nie tak, że to było zupełnie niespodziewane zaskoczenie (w przeciwieństwie do spodziewanych zaskoczeń), wiadomo np. że klub Suiren ma sporą sekcję zajmującą się wyłącznie Honda-ryū, a i w Umemi trenowane są różne style, więc siłą rzeczy ktoś tam czasem zdecyduje się na Hondę. Jednak po raz pierwszy taka grupa zebrała się w jednym miejscu, a przecież jest jeszcze kilka osób, którym nie udało się dotrzeć.
Plan na sobotę był taki: kumitachi, kuriomae, tachijarei, ryakushiki tachijarei, oczywiście wszystko z elementami kongo sharei (bo rissha), nie zapominając, że kihon dalej obowiązuje i trzeba sobie to zawsze przypominać. Kihon, czyli podstawy, które najłatwiej zapomnieć, kiedy ćwiczy się znacznie więcej kyūdō współczesnego niż hondowego. Bo co z tego, że na pytanie o torikakezałożenie rękawicy na cięciwę odpowiem na egzaminie, że robi się je z podjazdem do góry, jeżeli w praktyce zrobię je inaczej, bo w ANKF-ie nie ma żadnego podjazdu i górę biorą nawyki. A jest to tyle istotny przypadek, że jest to jedna z pierwszych notatek jakie zrobiłem tego dnia… i jest to jednocześnie to samo zapisałem na poprzedniej stronie, gdy w grudniu spotkaliśmy się w Krakowie na hondowych manewrach. A takich detali jest mnóstwo.
I na tym zleciała sobota: technika indywidualna, znajomość procedur i zgranie tego wszystkiego z grupą. Bo tak jak inne formy kyūdō, tak i Honda jest sportem drużynowym. Może i nie sportem, ale na pewno drużynowym. Zaś zgranie i ducha bojowego zespołu można pokazać chociażby sprawnie przygotowując się do wejścia, jak dowiedzieliśmy się przy pierwszych przejściach kumitachi. Przy czym fakt, że taka informacja została przekazana może znaczyć, że przygotowywanie nie było odpowiednio sprawne.
Z tradycyjnie zgłaszanych wydarzeń, w sobotę jedna strzała została przestrzelona.
Niedziela, która miała być dniem poświęconym głównie strzelaniu, zaczęła się dość uroczyście. Na miejscu kamizy mogliśmy zobaczyć odmienną kaligrafię, która wywieszana jest tylko raz w roku, pierwszego dnia wiosny (albo w pierwszy wiosenny trening, nie dopytałem o szczegóły). Oczywiście, jest ileś różnych interpretacji wiosny, ale byliśmy dość blisko tej astronomicznej, która miała się zacząć o 16:33 tego dnia. Ale to już by było po treningu. No nic, wczoraj była zima, dzisiaj jest już wiosna, tego się trzymajmy.
Ćwiczenia miały zacząć powtórką formy tachijarei… czy którejś innej… cóż prawda jest taka, że można się w tych nazwach pogubić. Zwłaszcza, gdy pojawiają się takie cuda jak ryakushiki kumitachijarei, przy jednoczesnym funkcjonowaniu nazw kumitachi i tachijarei. Jakby już z liniami nie było wystarczających problemów, honza i shai to dla nich za mało i za krótko, trzeba zmienić to na taihaisen i shasen, dodać shinshutsusen i dwa warianty hikaesen… No nic, niedzielę zaczęliśmy od powtórki tego, czym sobotę skończyliśmy. Kto był, ten wie… lub nie, jeżeli nie robił odpowiednich notatek.
I w końcu to intensywne strzelanie… z tym, że nie. Zamiast tego, nawiązaliśmy internetowe łącze z Jeffem Hummem z Anglii i pod jego okiem każdy mógł zademonstrować swój kunszt łuczniczy i otrzymać stosowny komentarz. Trochę to trwało, bo kolejka była długa, a strzelała jedna osoba na raz, potem trzeba było chwilę posłuchać uwag. I tu zjawisko niesamowite, mimo zmęczenia, wszyscy obserwowani przez nauczyciela strzelali dużo lepiej niż wcześniej. Już są pomysły na serię plakatów „Jeff zawsze patrzy”, by wzbudzić nieustanne wrażenie bycia obserwowanym. Aha, dla uściślenia, jestem daleki od twierdzenia, że przez brak tego intensywnego strzelania coś straciliśmy.
I mniej więcej na tym się skończyło. Grupa hondowa żyje, rośnie i dalej ma chęć do działania.
wiosennego dnia
w kimono zaplątani
Jeff dalej patrzy