Opowieść o telepacie
Zdarzyło się pewnego dnia, że do stolicy przybył pewien łucznik. Umówił się z innymi przedstawicielami tejże szacownej dyscypliny, że spotka się z nimi w kyūdojo zorganizowanym w jednej z wilanowskich sal. Może umówił się
to nienajlepsze określenie, bo po prostu dostał adres gdzie ma odbywać się seminarium Honda-ryū. Adres i odrobina Internetu to wszystko czego w owych dniach trzeba było, by dokładnie ustalić gdzie coś jest. Łucznik wysiadł więc z autobusu wiedząc, że kyūdojo jest tuż tuż, nawet jeden z płotów zdawał się wołać, że to za nim umówiono miejsce spotkania. Łucznik jednak zawahał się przez chwilę, rozważając gdzie może być wejście i czy na pewno miał się kierować na główne wrota. Krótką chwilę rozterki przerwał pewien tajemniczy jegomość, trudniący się przeprowadzaniem młodzieży szkolnej przez przejście dla pieszych, gdy ta zmierzała do przybytku nauki. Z dala odezwał się tymi słowy: Pójdzie pan prosto, aż do zielonej bramy po prawej stronie. Po przejściu bramy proszę iść na wprost, do budynku w którym jest basen. Pańscy koledzy już tam są
. Łucznik podziękował nieznajomemu i tak dotarł do swych kamratów. Cały czas jednak zachodził w głowę, skąd nieznajomy wiedział – telepata jakiś czy co? A czy Ty, drogi czytelniku, rozumiesz co zaszło?
Tak oto rozpoczął się mój udział w I Europejskim Seminarium Honda-ryū, które odbyło się w Warszawie od 7 do 9 czerwca 2019. Rozwikłanie zagadki znajdzie się na końcu relacji, pora na konkrety. To trzydniowe seminarium było pierwszą imprezą tego typu organizowaną w Europie (jak wskazuje cyfra w nazwie). Oczywiście, styl Honda od lat ma swoich reprezentantów w kilku krajach Europy, organizowane są treningi i warsztaty, jak chociażby zeszłoroczne wydarzenie w Wiedniu, które ostatecznie przekonało mnie do tego stylu. Ale nie na co dzień można ćwiczyć pod okiem sōkegłowa
szkoły Hondy Toshinagi czy takich mistrzów jak shihangłówny nauczyciel Sakamoto Takehiko czy shihandaiowieshihandai – ciut niżej niż shihan Sugiyama Takashi i Kitahara Osamu. Nie na co dzień warsztaty odbywają się w tak dużym międzynarodowym gronie. Nie na co dzień jest się po tej samej stronie barykady co nasi europejscy mistrzowie, jak John Bush czy Jeff Humm. I nie na co dzień można przystąpić do egzaminów. Jak wspomniałem, ranga imprezy była wyjątkowa. Zanim jednak do tego przejdziemy, dygresja. A właściwie dygresja o dygresji.
Bo w końcu od dygresji ta relacja się zaczęła. Sprawy mają się tak, że w trakcie treningów, które prowadzimy w Katowicach, udało nam się wypracować pewien żart. Jego genezy należy szukać w tym, że często robię uwagi poświęcone szkołom innym niż ANKFAll-Nippon Kyūdo Federation – główna instytucja zajmująca się zarządzaniem
kyūdo. I te dygresje doprowadziły do sytuacji, że ilekroć przedstawiam jakąś kategoryczną regułę, jak np. podczas zakręcania nigdy nie zastępujemy stopy stopą
albo zawsze strzelamy z shaijedna z lini w dojo
, słuchający mogą zaraz spodziewać się uwagi chyba, że ćwiczymy Honda-ryū
. Może konkretne przykłady: standardowy sposób zakręcania w Hondzie to kabuse ashi – zastawianie stopy stopą. Kolejny przykład: linia z której się strzela nazywa się shasen. I jeszcze jeden przykład: jeżeli organizowane są jakieś duże imprezy kyūdowe, pamiątkowe zdjęcie robione jest na końcu. Chyba, że ćwiczymy Honda-ryū, wtedy zdjęcie jest pierwszym punktem programu. I tak zaczęliśmy imprezę. Potem przyszła kolej by nauczyciele dali pokaz swoich umiejętności. Makiwara sharei (czy jak w Hondzie nazywa się pokaz strzelania do makiwary) wykonał sōke Honda Toshinaga, po nim formę kuriomae zaprezentowali senseie Sakamoto, Sugiyama i Kitahara przy asyście Janusza Surmy jako hikaeasystent, termin używany w szkole Honda, w ANKF-ie nazywa się kaizoe.
Potem podzielono nas na trzy grupy, według stopnia zaawansowania. Naszej, początkującej grupie przypadł sensei Sugiyama – co działo się w innych grupach, tego nie jestem w stanie powiedzieć, poza tym, że u senseia Kitahary działy się dziwne rzeczy z łukami. Mieliśmy po prostu strzelać do mato by uzyskać komentarze i sugestie odnośnie naszej techniki. Trzeba przyznać, że sensei podszedł do zadania bardzo poważnie, obserwował każdy strzał, wszyscy czekali na swoją kolej, każdy otrzymał stosowne instrukcje. A całość trwała bardzo długo… czyli standard na seminariach. Można by pomyśleć, że trzy dni imprezy to mnóstwo okazji do ćwiczeń techniki. A tymczasem, nie licząc chwili wolnego strzelania po egzaminie, strzałów obowiązkowych było mniej niż 20. Tak też to wygląda w ANKF-ie, na tego typu imprezy nie jeździ się po praktykę, a po wiedzę, którą pózniej trzeba samu zaimplementować. Skończmy jednak tę dygresję. W momencie gdy udaliśmy się na przerwę na lunch, każdy strzelił dwa razy. I jak wspomniałem, była cała masa różnych uwag, indywidualnych i ogólnych, nie tylko z zakresu techniki, ale też dbania o sprzęt.
Według oryginalnej rozpiski, druga część dnia miała być bezpośrednią kontynuacją poprzedniego ćwiczenia, jednak w ramach korekty programu została zastąpiona próbnym egzaminem, czy raczej treningiem z formy egzaminacyjnej (tj. kumitachi). Była to rzeczy bardzo przydatna, chociażby dlatego, że zmieniła się nieco kolejność osób w stosunku do listy przesłanej jakiś czas wcześniej, a w kyūdo pozycja którą zajmuje się w zespole może zrobić ogromną różnicę. Tu senseie z podobną co wcześniej skrupulatnością podeszli do udzielania nam wskazówek… co, nieco utrudniało sprawę osobom, które mimo sygnałów z przeszłości nie opanowały siadania w hondowej kiziepozycja kucająca – nie dość, że z założenia trwa to dłużej niż w ANKF-ie, to tu jeszcze doszło kilka, jak nie kilkanaście minut na przerwanie procedury gdy sensei udzielał pouczeń.
Egzaminom poświęca się ostatni dzień seminariów, chyba, że ćwiczymy Honda-ryū, wtedy egzamin jest w środku. Całą sobota zeszła na egzaminy. I jakiś sens to ma, w końcu nie chodzi o to, by sprawdzić czego nauczyliśmy się podczas poprzedniego dnia czy dwóch, ale jak poprawił się styl od poprzedniego egzaminu. Lub, jeżeli takiego dotąd nie było, jaki poziom prezentujemy. Uwagi z dnia poprzedniego można oczywiście spróbować zaaplikować, wiąże się z tym jednak ryzyko, że posypie się też cała reszta.
Wracając do samego egzaminu, wykonywany był w dwóch grupach – osoby początkujące procedowały pod okiem nauczycieli Sugiyamy i Kitahary, bardziej doświadczeni oceniani byli przez sōke Hondę Toshinagę i senseia Sakamoto. Egzamin praktyczny przeprowadzono w dwóch sesjach i co nieco zaskakujące, wcale nie przebiegł duży szybciej niż wczorajsza wersja treningowa, okraszona komentarzami. Kiedy zaś wszyscy oddali dwa strzały i opuścili shajoprzestrzeń dojo w której się strzela, przyszła kolej na wywiady z senseiami. To co mogło brzmieć jak egzamin ustny z teorii okazało się rozmową z nauczycielami (choć bardziej słuchaniem), który opisali błędy i udzielili uwag nad czym trzeba popracować.
W czasie tych wywiadów pozostałe osoby mogły poćwiczyć strzelanie pod okiem europejskich nauczycieli. Choć do strzelania wcale nie było takich tłumów jak można by się było spodziewać: upalna pogoda oraz dwie warstwy przeważnie ciemnego kimona robią swoje.
Przyszedł z końcu ten moment, ostatnia osoba wróciła z rozmowy, strzelnica została zamknięta, a wyniki egzaminów zostały ujawnione. I o ile można się było spodziewać czegoś w stylu, że wszyscy początkujący zdają, a na wyższe stopnie jest większa selekcja, to tym razem zdali praktycznie wszyscy. Do tego sześć osób nawet przeskoczyło pierwszy stopień, czyli shoden, zyskując od razu drugi, zwany shugaku. Nie wypowiem się o osobach z zagranicy, ale właściwie nie dziwne, że to Helena i Filip dokonali tej sztuczki u nas. Podsumowując, polska drużyna Honda wzbogaciła się o 9 stopni shoden, 2 shugaku, 2 chuden oraz 1 komokuroku… bo oczywiście, to byłoby zbyt proste, jakby styl Honda operował danami.
Trzeci dzień, niedziela, to dzień ćwiczenia w kyūdogibiała bluza z krótkim rękawem – standardowy strój treningowy w nie-Hondowych stylach. Można się więc było spodziewać dużo strzelania… względem poprzednich dni. Właściwie, całość przebiegła podobnie jak dzień pierwszy – strzelanie z komentarzami, dużo oczekiwania na swoją kolej, krótkie wykłady oraz sesje pytań oraz odpowiedzi, próby poskładania tego wszystkiego w jedną całość oraz uporządkowania tego nad czym trzeba będzie teraz indywidualnie popracować. I tak każda grupa ćwiczyła ze swoim nauczycielem, aż przyszła godzina zakończenia treningu, podziękowań, jeszcze jednej sesji fotograficznej, pożegnań i składania w trudzie rozkładanego kyūdojo. Do kolejnego seminarium w Europie trzy lata, co nie znaczy, że Honda ulega zawieszeniu do tego czasu, choć dla niektórych jest to całkiem rozsądna myśl, przynajmniej na jakiś czas. Za nieco ponad miesiąc seminarium i egzaminy ANKF w Poznaniu. I tak jak dygresja chyba, że ćwiczymy styl Honda
może być zabawna, gdy się o tym swobodnie dyskutuje, to hokouchiuderzenie końcówką łuku o podłogę czy brak ukłonu na wejściu to zdecydowanie nie
podczas egzaminu ANKF. Czasami drobny detal może przełączyć coś w mózgu, jak np. moja próba zastosowania instrukcji nie robić nakazumi
skończyła się ashibumi na modłę ANKF-u. Trzeba więc ostrożnie hondowe myśli odłożyć na bok i zapełnić mózg ANKF-em. Na pewno jednak doświadczenia zdobyte przy tym seminarium pomogą organizacyjnie ogarnąć lipcowe wydarzenie – już mieliśmy okazję przetestować nową konstrukcję azuchizwykle ziemny wał, tu ściana z pianek na których wiszą mato – tarcze, zekenynumery zawodników noszone z prawej strony hakamy oraz klocki oznaczające stanowiska.dźgnięcie
łukiem w stronę mato
Zaś jeżeli ktoś nie rozszyfrował w jaki sposób nieznana mi osoba poznała gdzie chcę iść, to odpowiadam, że ponad dwa metry łuku przerzucone przez ramię to nie jest coś co się widzi codziennie. A jeżeli jednego dnia widzi się to wielokrotnie, to pewnikiem będzie z tego jakaś ustawka.
upalnym czerwcem
hadaire nie wchodzi
przełom na himo
Jedna odpowiedź do “I Europejskie Seminarium Honda-ryū”