Rok temu prawie popełniłem tekst o egzaminach. Miał być podzielony na trzy akty, jednak po akcie drugim, egzaminach wewnętrznych, historia się urwała dla naszego klubu. W tym roku udało się zrealizować wszystkie trzy akty, 17 września w Wiśniowej Górze odbyła się sesja nagraniowa. Potem jeszcze trzeba było odpowiedzieć pisemnie na kilka pytań, ale zróbmy z tego nagrania główny cel opowieści, którą zaczniemy odkopanym szkicem wpisu sprzed roku, z nieco zmienioną strukturą aktów.
Akt I
Dotychczas sprawa z egzaminami poza Japonią była raczej prosta. W wyznaczone dużo wcześniej miejsce Europy przylatywali nauczyciele z Japonii, zjeżdżali się kandydaci na wyższe stopnie, odbywało się seminarium podczas którego można było zdobyć cenną wiedzę od gości z Japonii, a na koniec odbywał się właściwy egzamin (po japońsku zwany shinsa). Była też ustalona procedura egzaminacyjna, jakże uwielbiany przez większość ćwiczących kyudo taihai. Aż tu nagle przychodzi rok 2020, pandemia, i ogłoszenie ze strony Japonii, że tak prędko to oni znów do nas nie przyjadą. W tym czasie osób chętnych by powalczyć o pierwszy dan będzie przybywać, co zatem zrobić by uniknąć kumulacji? Plotki krążyły już od jakiegoś czasu, ale dopiero w ostatnich dniach lipca 2021 potwierdzono: egzamin na pierwszy i drugi dan odbędą się zdalnie, w formie nagrań wideo. Termin ich wysłania: do końca września. A my w Polsce sobie to jeszcze bardziej utrudniliśmy…
Po kolei. Jakoś tak wyszło, że w Europie te egzaminy zdają się być trochę łatwiejsze niż w Japonii. Mamy wcześniej seminarium (w Japonii idzie się na żywioł, nieraz pierwszy raz widząc nie tylko swój zespół ale i salę), a ponoć i egzaminatorzy patrzą na nas nieco przychylniej (bo i tak nie jesteśmy w stanie pojąć tajników łucznictwa, ale chociaż się staramy). Dla równowagi, egzaminy w Japonii są częściej niż raz w roku, tam łatwiej o powtórkę, a sam egzamin nie jest obarczony kosztem ściągnięcia całej komisji z innego kontynentu. Są też ustalone pewne standardy oceniania. Mniej więcej wiadomo, co trzeba pokazać na konkretny stopień. Na pierwszych danach lepiej skupić się na zgraniu z zespołem niż na celności. I tu sprawa zaczyna się komplikować. Bo tegoroczny egzamin to wysłanie nagrania uczestników wykonujących procedurę strzelania dla jednej osoby, nie dla standardowej piątki. Elementy te same, kolejność ruchów ta sama, ale solo. Czyli współpraca nie będzie mogła być oceniony, bo tego elementu nie będzie na nagraniu. Więc pewnie egzaminatorzy będą patrzeć na coś innego, skupią się bardziej na technice. Samo nagranie znacznie ułatwi skupienie się na detalach. Zaś spodziewana liczba nagrań, które spłyną do Japonii, też może mieć wpływ na ocenianie. Obejrzeć kilka tysięcy filmów nie jest łatwo. Nie ma mowy o powtórkach, bo najpewniej nie będzie na to ochoty. A jest też szansa, że im dłuższa sesja oglądania, tym mniej entuzjazmu będzie dla kolejnych nagrań – w końcu to ciągle to samo. Tj. było kiedyś jakieś badanie na jakichś sędziach, czy kimś, którzy lepiej oceniali pierwsze kilka podań po powrocie z przerwy na kawę, więc może na kyudo też to się przenosi. Rzecz w tym, że akcenty sprawdzania mogą się przesunąć.
Akt II
Po moim pierwszym egzaminie, w Amsterdamie w 2016 roku, mogłem powiedzieć jedno – polska szkoła kyudo solidnie przygotowuje do egzaminów. Może to źle powiedziane. Do seminariów. Lub jeszcze inaczej: dobrze jesteśmy przygotowani z kihon taiu. Czyli przysłowiowej „całej reszty poza strzelaniem”. Z tego można już poskładać dobre przejście taihaiowe z dowolną ekipą. Ale to nie tylko kwestia samego wdrażania tych elementów, to też umiejętność ocenienia, czy zawodnik jest gotowy na udział w tego typu wydarzeniach jak egzaminy. I chcemy ten standard utrzymać. Trochę stąd, a trochę dla zwykłego oswojenia się z koncepcją wideo shinsy, gdy posłano informacje o egzaminach, ze strony klubu łódzkiego Ayame wyszedł pomysł na zrobienie egzaminu próbnego. Zrobić to, co się robi na egzaminie, nagrać, usłyszeć kilka słów komentarza na temat tego co trzeba dopracować przed właściwym podejściem. A że Wiśniowa Góra oferuje lepsze warunki niż sala w Łodzi, próbny egzamin miał się odbyć właśnie tam, podczas już zaplanowanego treningu. Padł też pomysł, by zaprosić osoby z innych ośrodków, bo przecież i tak czasem wpadamy do Sakurayamy. Mieliśmy dwóch kandydatów do egzaminu, więc czemu nie, pojedziemy się sprawdzić. Jednak coś się podziało, pomysł został podchwycony na wyższym szczeblu i nagle egzamin próbny przemienił się w egzamin wstępny. Wynik to już nie będzie „Fajnie, ale popraw to i tamto przed nagraniem za dwa tygodnie”, teraz to ma być „Niefajnie, spróbuj za rok”. Wydarzenie też nabrało rangi ogólnopolskiej, obowiązkowej dla wszystkich kandydatów, a komisję oceniającą miała stanowić grupa posiadaczy czwartych danów.
Takich tłumów to w Wiśniowej jeszcze nie było (uwaga: teza niepoparta żadnymi liczbami). W ramach zadania trzeba było nie tylko przejść nową, jednoosobową procedurę, ale też klasyczny pięcioosobowy taihai. Więc było co nieco tej atmosfery znanej z seminariów, tego dreptania po sali, sprawdzania dystansów, dopasowywania tempa, zgrywania się z grupą, z którą może się nigdy wcześniej nie ćwiczyło. Po wszystkim były chyba jakieś warsztaty, albo po prostu mogliśmy sobie postrzelać w czasie, gdy komisja obradowała. I niestety, dla naszej grupy wynikiem tych obrad było „Niefajnie, spróbuj za rok”. Pewnie można by się było zastanawiać, na ile przeważyły jakieś nietypowe okoliczności danego dnia. Tak czy inaczej, jedno było pewne: może i nie mamy u siebie idealnych warunków do ćwiczenia taihaiu, wtedy jeszcze odbywał się z użyciem makiwar, ale ćwiczyć trzeba.
I oto przychodzi rok 2022. Ćwiczymy, jest więcej tego taihaiu, możemy już strzelać na pół dystansu (niby odległość nie ma znaczenia, ale pomaga świadomość, że ta strzała leci dalej i ma jakiś cel). I próbujemy więcej uczestnictwa w wydarzeniach zewnętrznych. Jednym z ważniejszych momentów próby było seminarium w Pruszkowie. Udało się tę próbę przejść. I oto początkiem czerwca jest ogłoszenie, tym razem przez wszystkich spodziewane: będzie egzamin zdalny, na tych samych zasadach co wcześniej. Znów z egzaminem wewnętrznym, zaplanowanym na koniec lipca. Na szczęście, po drodze była jeszcze Turawa, poświęcona właśnie przygotowaniom do egzaminu, a niektórzy uczestniczyli w seminarium w rumuńskim Sybinie (rum. Sibiu). Zdecydowanie przedreptaliśmy odpowiednio dużo taihaiu przez ten rok.
O samych egzaminach wewnętrznych wiele nie powiem, bo tym razem ich nie obserwowałem. Odbyły się dwie sesje, w Poznaniu i tydzień później w Warszawie (dla niemogących zjawić się w Poznaniu). Ta poznańska sesja nie poszła wszystkim w naszej ekipie aż tak dobrze jak mogła pójść (choć było to bardziej „Fajnie, ale…”), ale można było poprawić w Warszawie. I szansa na poprawę została świetnie wykorzystana, komentarze zostały przyjęte, poprawki wdrożone. Naszych dwóch kandydatów zostało uznanych za gotowych.
Akt III
Rok temu samo nagranie egzaminacyjne było nieco bardziej koordynowane. Tym razem ogólne rozporządzenie było: każdy nagrywa u siebie, w ramach regularnego treningu. Znów klub Ayame postanowił nagrywać w Wiśniowej Górze – bo sala większa. Znów w ramach odbywających się tam co kilka sobót treningów. A że i tak czasem bywamy na tych treningach, to podepniemy się pod to wydarzenie.
Tak oto 17 września pojawiliśmy się w Wiśniowej Górze. To już nie były te tłumy co na egzaminach wewnętrznych rok temu, teraz do nagrania przystąpiło 8 osób, 5 na pierwszy dan, 3 na drugi. Pół godziny i gotowe. Na te 16 strzał zdarzyły się dwa trafienia, ale przecież nie o trafienia chodzi. W każdym razie, nagrania są. Teraz tylko przygotowanie odpowiedzi na część pisemną i pozostaje czekanie. Pewnie kilka tygodni to zajmie.
Ale wtedy, w Wiśniowej Górze, było jeszcze co nieco do roboty. Był turniej! Również zdalny, czy raczej korespondencyjny. Zorganizowany przez Kyudojo Ruhr z Niemiec. Zadanie jest następujące: mato jest dużo mniejsze niż zwykle, o średnicy zaledwie 9,5 cm (standard to 36 cm). Do tego, podzielone jest jest na sektory, z jednym wyróżnionym punktem – chciałbym powiedzieć „centralnym” ale od centrum to on był daleko. Robi się zdjęcie każdej tarczy by ocenić dystans strzał od tego punktu i kto trafi najbliżej, wygrywa cały turniej – z przygotowanymi regułami na wypadek remisu. Do dyspozycji mieliśmy sześć strzał. Więc oto to, na co wszyscy czekali: statystyki! Uwaga…
Zero! Jakiekolwiek pytanie zadacie, odpowiedź to zero. Nikt nie trafił. Dla porządku dodam, że mato było jakieś 14 razy mniejsze niż zwykle, więc nie bądźmy dla siebie zbyt surowi.
I jeszcze sesja warsztatowa. Dwa kluczowe słowa to tsumeai i nobiai. W dużym skrócie, ustawienie górnej części ciała oraz rozciąganie tejże. Co musicie wiedzieć, że są one upakowane jak bombonierka. Inaczej mówiąc, są jak H7 na H6 dla maszynoznawcy… a może to tsunomi jest tym H7 na H6? W każdym razie, łopatki płasko, a nie do siebie i startujemy z pozycji zero… wiecie co, myślę, że to dobry moment by skończyć ten wpis, bo słabo widzę to podsumowanie merytoryczne warsztatów. Jeszcze dla formalności dodam, że podczas części warsztatowej dalej strzelaliśmy do tych minimato i były dwa czy trzy trafienia. Ale to już nie turniej, trafienia się nie liczą.
szturm na pierwszy dan
kres rocznej opowieści
albo tylko krok